29
lis
2017

Krzysiek Kietzman i „’Gwiezdne wojny’: kanon, apokryfy, trawestacje, przekształcenia” [część 2]

W pierwszej części tekstu przyjrzałem się idei kanoniczności w Gwiezdnych wojnach, próbom uporządkowania jej hierarchii oraz przykładom przeskakiwania kolejnych stopni przez konkretne postaci i idee. Tym razem chcę przyjrzeć się sposobom, w jakie dzieła pochodne podejmują polemikę z kanonem i campbelliańskimi ramami narracyjnymi serii filmowej.

Dzieła pochodne nawiązujące do świata Gwiezdnych wojen lub rozszerzające go dzielą się na licencjonowane i nielicencjonowane; te pierwsze ponadto dzielą się na dzieła kanoniczne i niekanoniczne. Nie wszystkie bowiem dzieła na oficjalnej licencji współtworzą obecnie kanon; przeciwnie, po wykupieniu Lucasfilmu przez Disneya zdecydowana większość dotychczasowego dorobku została zdegradowana do statusu Legend, natomiast niektóre wcześniejsze produkcje na licencji z założenia stanowiły propozycje alternatywne wobec kanonu lub go parodiujące.

W latach 2001-2004 wydawnictwo Dark Horse opublikowało licencjonowaną serię zeszytów komiksowych Star Wars Infinities, które brały na warsztat kolejne filmy oryginalnej trylogii na zasadzie Co by było, gdyby…? Dla komiksów z gatunku historii alternatywnej, w których Luke pudłował podczas natarcia na Gwiazdę Śmierci w pierwszej serii, umierał z zimna na skutej lodem planecie Hoth w serii drugiej, bądź spotykał odmienionego Dartha Vadera, całego na biało, w serii trzeciej, utworzono osobną niekanoniczną kategorię Infinities, do której zaliczono również wszelkie licencjonowane parodie.

Symptomatyczne jest to, że wspomniane alternatywne wersje kolejnych epizodów oryginalnej trylogii nie podejmowały żadnej poważnej polemiki z ramami narracyjnymi filmów czy ogólnymi założeniami filmowego wszechświata. Owszem, fabuła w pewnym momencie podążała własnym torem, bohaterowie niespodziewanie ginęli, przechodzili na ciemną stronę albo znikali z kart komiksów, ale nawet po przestawieniu zwrotnic historii fabuła z czasem nieuchronnie wracała ku filmom. Innymi słowy, alternatywne wersje nie tyle polemizowały z narracją, ile ją afirmowały, podkreślając, że campbellowska narracja jest integralną częścią Gwiezdnych wojen, a konkretne realizacje fabularne są wobec niej drugorzędne. Okazało się, że świat filmów Lucasa jest z gumy – gdzie go nie odkształcić i nadszarpnąć, i tak po chwili powróci do stanu początkowego. Konkretne konfiguracje zdarzeń i postaci są zatem wtórne wobec samej snutej opowieści, która musi zakończyć się tak, a nie inaczej. Historiozofia Gwiezdnych wojen jest bowiem prosta i niezmienna: bohaterowie dążą do starcia, a Moc dąży do równowagi.

Powstające obok historii alternatywnych liczne parodie filmów w postaci animacji i komiksów również nie dekonstruowały narracji jako takiej, co najwyżej wyśmiewały konkretne założenia, przemilczenia i nieścisłości: przykładowo co druga parodia Gwiezdnych wojen zwraca uwagę na fakt, że Gwiazdę Śmierci można unicestwić jednym celnym strzałem (co zostało w końcu wyjaśnione w kanonie w 2016 roku w filmie Łotr 1). Kolejnym oprócz nieścisłości źródłem humoru w dziełach pochodnych są rozmaite scenki zza kadru. Najprostszą realizacją tej konwencji są parodie gwiezdnowojenne komediowego serialu kukiełkowego Robot Chicken pasma Adult Swim, który w każdym odcinku parodiuje inne aspekty zachodniej popkultury. Znamienne jest to, że Robot Chicken nie prowadzi ciągłej narracji, lecz losowo prezentuje widzom kolejne krótkie skecze i scenki sytuacyjne, które nie składają się na większą całość. Takie przedstawienie tematu, owszem, wywołuje uśmiech, ale nie oferuje nowej wiedzy w temacie świata i założeń Gwiezdnych wojen. Ot, można się pośmiać.

 

Jar Jar Returns / Robot Chicken / Adult Swim

 

Rozmaite wydarzenia zza kadru przedstawia również licencjonowana seria komiksowa Star Wars: Tag & Bink, która jednak w przeciwieństwie do Robot Chicken wprowadza ciągłą narrację: bohaterowie, niezdarni Tag i Bink, przeplatają się przez kolejne filmy Lucasa (pierwsza seria komiksowa nawiązuje do Nowej Nadziei, a druga – do całej trylogii prequelowej), zbiegiem okoliczności (lub prędzej: prawem scenariusza) co i rusz wpadając na bohaterów srebrnego ekranu i uczestnicząc w najważniejszych wydarzeniach sagi jako postaci drugo- lub wręcz trzecioplanowe (często incognito w zbrojach i przebraniach, co uzasadnia ich obecność w danej scenie). Źródłem humoru są tutaj komentarze Taga i Binka z offu odnośnie do fabuły filmów, a także ich próby znalezienia się w bezpiecznym miejscu, które zawsze kończą się jeszcze większą katastrofą. Na uwagę zasługuje fakt, że obaj bohaterowie mają pojawić się gościnnie w oficjalnym filmie o Hanie Solo Rona Howarda, ale ponieważ film trafi do kin dopiero w 2018 roku, trudno powiedzieć, czy ich obecność na ekranie (tym razem w charakterystycznym przebraniu oficerów Imperium) będzie miała znaczenie, czy też okaże się nic nie znaczącym detalem, takim jak obecność Daniela Craiga w filmie Przebudzenie Mocy w 2015 roku.

TAG I BINK NA PLANIE FILMU O HANIE SOLO

TAG I BINK NA PLANIE FILMU O HANIE SOLO

Kolejną metodą parodiowania Gwiezdnych wojen jest nałożenie oryginalnych postaci istniejącego dzieła na postaci serii Lucasa. Tą drogą podążyły kolejne gwiezdnowojenne odcinki specjalne animowanego serialu Family Guy Setha MacFarlane’a (który obecnie parodiuje z kolei Star Treka w serialu The Orville): Blue Harvest (2007); Something, Something, Dark Side (2009); oraz It’s a Trap! (2010). Serialowe postaci odgrywają tutaj konkretne role filmowe, a ich osobowości nakładają się na osobowości postaci srebrnego ekranu. W takim sensie parodiom tym jest bliżej do animowanego serialu niż do filmów: Gwiezdne wojny pełnią tutaj jedynie rolę sztafażu. Ale co innego ma znaczenie: o ile komiks Tag & Bink i skecze z Robot Chicken nie komentują w żaden sposób gwiezdnowojennej narracji jako takiej, każdy z odcinków specjalnych Family Guy zaczyna się od tego, że bohaterom serialu gaśnie prąd i gromadzą się na sofie jako rodzina – co zdarza się rzadko – by opowiedzieć sobie fabułę kolejnej części Gwiezdnych wojen. Serial zatem świadomie zwraca uwagę na fakt, że historie Lucasa są w pierwszej kolejności opowieścią, którą można by opowiedzieć przy zgaszonym świetle czy przy ognisku: campbelliańskim monomitem, współczesną mitologią.

 

Family Guy: It’ a Trap! (Opening Crawl) 

 

Z tego samego względu najciekawszą propozycją wśród dzieł pochodnych wydaje się William Shakespeare’s Star Wars Iana Doeschera. Wbrew wszelkim pozorom będę się upierał, że nie jest to parodia sensu stricto, lecz uczciwa, poważna trawestacja – udana próba przepisania Gwiezdnych wojen na język Szekspira.

Jasne, nie sposób się nie uśmiać, gdy bohaterowie deklamują kwestie językiem Barda:

 

‘Tis but the ship that hath the Kessel run

Accomplish’d in twelve parsecs, nothing more.

Imperi’l starships have I slyly ‘scap’d.

But nothing more of that. And neither do

I speak about bulk-cruisers small, but vast

Corelli’n ships, yet nothing more, no more.

 

– chwali się w pewnym momencie Han Solo.

Humor tekstu wynikałby zatem z zamierzonego dysonansu między językiem bohaterów srebrnego ekranu a językiem dzieła wystawianego na deskach teatru. Wartość książki Doeschera leży jednak w czym innym – w ukazaniu, że ten rzeczony, rzekomy dysonans wcale dysonansem nie jest: Gwiezdne wojny bowiem idealnie nadają się na scenę, a sama ekranowa opowieść idealnie sprawdza się jako szekspirowska sztuka. Nie ma dysonansu, jest pełne nałożenie. Zdaje sobie z tego sprawę sam autor, który w „Posłowiu” przywołuje wspominaną już wielokrotnie postać Josepha Campbella i jego badania nad odwiecznymi archetypami. W takim sensie Gwiezdne wojny byłyby po prostu modyfikacją starej, dobrej opowieści w kosmiczno-baśniowym sztafażu. W takim ujęciu najbardziej wartościowe w moim odczuciu są te dzieła pochodne, które nie tyle bezwiednie powtarzają narrację, ile świadomie zwracają uwagę na tę mitologiczną warstwę, świadomie zwracają uwagę widza lub czytelnika na samą strukturę narracyjną wielkiej opowieści. Tekst staje się metatekstem, który świadomie zwraca uwagę na swoją tekstualność. Nie zwodzi i nie kokietuje, lecz przyznaje: jestem opowieścią. Bo czyż nie tak funkcjonują same Gwiezdne wojny, które rozpoczynają się od liter sunących po ekranie na tle kosmosu i zdania A long time ago in a galaxy far, far away…?

 

Krzysztof Kietzman

 

[dla tego wpisu włączone są komentarze]

Share

You may also like...