24
wrz
2016

Wpis bardzo kolorowy, czyli wyznaję ci mój różowy pamiętniczku oraz o tem, co jest złotem.

Dziękuję Kronikom Nomady, za odegranie roli Qbusia z przekonaniem i powodzeniem, i za „odpalenie mnie na pych”. Zacząłem już pisać o specyfice fantastyki, odróżniającej ją od reszty świata, więc mogę – po trosze dzięki nim – napisać o fandomie teraz, a „drugi akt Marcina” przełożyć o te parę dni. O „znać czy nie znać” pisarza nie da się wprawdzie napisać tak prosto jak o „brać gratisy czy nie brać”, lecz kwestie te, choć nie całkiem podobne, są z pewnością analogiczne.

#

A teraz koniec grzeczności, przechodzimy do rzeczy.

Tak jak napisałem w komentarzu na fanpejdżu Kronik Nomady fandom liczy sobie około setki lat (dziewięćdziesiątkę ma z pewnością). Ok. 1940 roku miał już wszystkie cechy, które przejawia współcześnie. Pierwszy Worldcon odbył się w 1939 roku (i odbywa do dziś, wyjąwszy przerwę wojenną), dając wzór wszystkim innym konwentom. Których śmietanki a la Polonaise Kroniki Nomady są zajadłym „aktywnym konsumentem”, a co za tym idzie znawcą specyfiki.

Niemal jednocześnie narodziły się pierwsze fanziny, których Kroniki mogą wprawdzie nie znać, ale ich bezpośredniego następcę, media społecznościowe, znają o wiele lepiej niż piszący te słowa i ujeżdżają jak narowistego konia.

Tę wiedzę i umiejętności, plus umiejętność guglania,  może z powodzeniem zastosować w praktyce każdy, kto je ma. „Przeszłość to otwarta księga” ale taka, której „blogerstwo”, nawet „książkowe”, jakoś nie kocha czytać.

#

Od momentu swego powstania „fandom SF” był przedmiotem badań. I to badania fandomu zdefiniowały wyjątkowość fantastyki, rozumianej jako wspólnota nadawców i odbiorców (specyficznych) treści.

Wyjątkowością tą jest mianowicie BRAK sztywnego podziału na nadawców i odbiorców tychże treści.

Normalnie, w tzw. kulturze literackiej (a dla nas: mainstreamie), informacja płynie „w dół”: od autora – nadawcy, przez pośrednika czyli krytyka, do biernego odbiorcy. Zaś w „światku fantastyki”, dzięki kwitnącym konwentom o przeróżnej formie i dzięki fanzinom, perfekcyjnie zastąpionym przez profile i fanpejdże, występuje natomiast sprzężenie zwrotne: na każdym etapie komunikacji informacja – treść – przepływa i w dół, i w górę.

Zgodnie z zamieszonym w tymże komentarzu schemacikiem autor<->krytyk<->odbiorca.

#

I to jest to, czego, jak wykazały te właśnie badania, mainstream najbardziej fantastyce zazdrości. Z powodów, dla których ten obieg wychwalał m.in. profesor Wnuk-Lipiński. Bo autorzy są nieustannie szturchani i motywowani. Ich czytelnicy, fandom, stają się wręcz „współautorem”.

fandom_02_roar

Z czego prosty wniosek: jak w przypadku gratisów, tak i w przypadku „znam pisarza”, liczący sobie dziesiątki lat problem został dziesiątki lat temu rozwiązany. Problem: „jak dokopać wrogowi, nie wychodząc na świnię” i problem: „jak uniknąć dokopania kumplowi, nawet jeśli zasłużył”, dawno przestały być problemami. Głupio mi wychwalać siebie, ale – niech mnie diabli! – spośród autorów, traktowanych na tym blogu bardzo różnie, tylko jeden jest mi osobiście nieznany. Pozostali wręcz przeciwnie, niektórzy od 1982 roku, pierwszego roku istnienia magazynu Fantastyka.

No i co, da się? No przecież, że da się – jadąc na instynkcie samozachowawczym, takcie i zdrowym rozsądku, których podobno nie mam za grosz. I jakoś żyję.

Można skorzystać z gotowca, zamiast odkrywać Amerykę w setki lat po Wikingach.

#

Jest jedna kłopotliwa kwestia. W odróżnieniu od gratisów, przedmiotów bądź co bądź martwych, pisarze jak najbardziej żyją i tym okropnie komplikują życie krytykom. Znajomość z nimi może się bowiem w każdej chwili niekontrolowanie (serca nie sługi!) rozluźniać do niechęci, lub zacieśniać do intymności.

Tylko, że ten problem też został dawno rozwiązany. A co to, dopiero „za Internetu” ktoś kogoś polubił do szaleństwa lub znienawidził do szpiku kości? Wolne żarty! To było zawsze!

fandom_sweet_love

Za mojej młodości nikogo nie ruszało, kiedy, na konwencie, krytyk słynny z tego, że pada ostatni – zasypia „z głową w wygasłym popiele ogniska” – wstawał od ogniska w porze falkonowskiej prelki ze słowami „no, na mnie pora, jutro też jest dzień”. W mniej więcej piętnaście minut po tym, jak rozrywkowa debiutantka, już znana z niedebiutanckiej odporności na pokusy płynne, znikła ze słowami „coś mi dzisiaj nie wchodzi”. Wywoływało to może i uśmiechy ujawniające różne stopnie zazdrości, ale poza tym, nic.

Wystarczyło, by krytyk w interesie debiutantki po dżentelmeńsku pilnował, by nie wyszła na robiącą karierę na skróty, a debiutantka, w interesie krytyka, by nie stracił wiarygodności i szlus. Koniec. Nie ma sprawy. Zwykła ludzka grzeczność.

#

Ale jest jedna żelazna zasada, o której aż wstyd przypominać. Póki znajomość uwzględnia dogrywane role: rolę „krytyk” (dziś: bloger) i rolę „pisarz”, póty zdobyte tą drogą informacje są tzw. fair game. Do pisania o książkach trzeba umieć pisać i umieć czytać, ale trzeba też mieć dziennikarski nos. Instynkt zdobywania informacji.

Jeśli się go ma, to się z niego korzysta. Oczywista oczywistość.

Ale jeśli znajomość rozkwita tak, że role przestają, że tak powiem, grać role, to znajomość taka ma obowiązek zniknąć z oczu publicznych. Kto, co, z kim i jak pogaducha nie interesuje pisma fantastycznego, nie interesuje fanzinu (dziś fragmentu facebooka) i nie powinno interesować samego bloga… jeśli to blog książkowy.

#

W blogu książkowym nie ma miejsca na „wyznaję ci, mój różowy pamiętniczku, że dziś poznałam WIELKIEGO PISARZA, ma takie silne męskie dłonie, stwardniałe od gęsiego pióra”. W blogu książkowym, jak u wszystkich jego szacownych przodków, jest miejsce na książkę, nie ma miejsca na jej autora w roli innej niż autora. Autor i twór autora, traktowani równorzędnie i rozdzielnie, zawsze kiepsko się mieszali. Można się oczywiście starać, próbować, gimnastykować szare komórki, można się nawet oszukiwać i odnieść w tej dziedzinie oszałamiający sukces, to przecież łatwe. Niemniej pozostaje faktem, że mieszanie pisarza z tym, co napisał, niebezpieczne niczym pichcenie wymyślnego draga, lubi skończyć się wielkim „bum”.

„Trzecia opcja ” Kronik to zagrożenie przepoczwarzeniem bloga książkowego w coś… może plotkarskiego, może „lajfstajlowego”, może Bloga Muzy Artysty? Pytanie, czy o to chodzi, nawet jeśli z poczwarki wykluje się motyl?

#

W blogu książkowym, jak u wszystkich jego szacownych przodków, pisarz nazwany WIELKIM wymieniany jest z imienia i/lub nazwiska i/lub tytułu dzieła, koniecznie z jakiś uzasadnieniem opinii o WIELKOŚCI. Inaczej krytyk – dziś bloger – stawia w żenującej sytuacji nie tylko samego siebie, ale przede wszystkim tego nazwanego WIELKIM. Żenującej i więcej niż kłopotliwej, bo żaden pisarz przy zdrowych zmysłach sam się WIELKIM nie nazwie i nie ośmieszy, tylko zwyczajnie pisze jak najlepiej potrafi.

A teraz, zamiast jak najspokojniej pisać, mając resztę w miarę możności w nosie, musi coś udowadniać. Albo czemuś zaprzeczać. Albo udawać, że ten „żart” ignoruje i tak naprawdę nic się nie stało. Diabli wiedzą, co wyjdzie głupiej, bo że wyjść głupio musi, to pewne.

fandom_genius

#

No to kolorki odpracowaliśmy, pozostaje sprawa ostatnia: złota. Tu mogę tylko powtórzyć radę, udzieloną przy okazji gratisów. Gratisy, brać. Informacje uzyskane metodą „znam pisarza” wykorzystywać. Jak dyktuje „serducho”. Pod kontrolą rozumu, rzecz jasna, bo od czego są rozumy jak nie od tego, by kontrolować, także serducha?

#

Ale i w jednym, i w drugim przypadku, gdy po szczęśliwym rozwiązaniu dylematów pozostają jednak dylematy nierozwiązane, zawsze przecież można NIE NAPISAĆ. Odesłać gratisa, a jakby trochę nie tego informacje, zdobyte trochę jakby nie tego sposobem, schować pod korcem.

Zgromadzić kilka grudek milczenia, które naprawdę jest złotem. Do przyszłego wykorzystania.

Na rozmnożenie. Ono zawsze się rozmnaża. Mnie możecie nie wierzyć, ale mojemu doświadczeniu warto.

Krzysztof Sokołowski.

[dla tego wpisu włączone są komentarze]

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Share

You may also like...