22
sie
2017

Brak zmiennej środowiskowej oraz kilka innych braków, czyli po amatorsku o „Bezsilności i zemście prawdy” Konrada T. Lewandowskiego, Wydawnictwo Ferratus, 2017

Po prawdzie nie powinienem w ogóle pisać o „Bezsilności i zemście prawdy”. Konrad T. Lewandowski sam uczynił mnie niegodnym jej czytania przez ten prosty fakt, że nie pamiętałem, który autor, gdzie i kogo skazał na lata więzienia za kradzież bochenka chleba (w czym dokładnie rzecz, proszę sprawdzić samemu – to moja prywatna zachęta nie wprost do lektury). Na szczęście w innym miejscu, wspominając Morloków i Elojów, uprzejmie poinformował zainteresowanych, o jakie dzieło chodzi, więc czuję się przynajmniej częściowo usprawiedliwiony. Incydentalnie, tę jak najbardziej intelektualną niekonsekwencję – „Nędzników” musisz znać na wyrywki, „Wehikułu czasu” możesz nie znać w ogóle – mam za cechę konstytutywną „Bezsilności…”. Jedną z tych, które dyskwalifikującą ją jako „esej filozoficzny o stanie obecnym i przyszłości cywilizacji Zachodu”. Choć nie dyskwalifikującą w ogóle.

Niekonsekwencja w stawianych czytelnikowi wymaganiach formalnych to dobra ilustracja smutnego faktu: „Bezsilność i zemsta prawdy” nie jest jednością, jaką esej być powinien. W ogóle nie jest jednością. Przyznaję: pierwszy rozdział: „Mit interfejsem prawdy” jestem w stanie uznać (na wiarę) za fragment eseju, być może filozoficznego. Jako taki nie podlega on zresztą mojej ocenie, bowiem nie roszczę sobie żadnych pretensji do kompetencji stricte filozoficznych. Mogę tylko napisać „na misie”, że jego lektura sprawiła mi czysto intelektualną przyjemność, a to dzięki przejrzystości wywodu i żelaznemu podporządkowaniu go zasadom logiki. Pretensję mieć mogę zaledwie do użyciu terminu „mit” bez każdorazowej deklaracji, o jaki mit chodzi. Czym innym jest on przecież w antropologii kulturowej, czym innym w religii, czym innym w literaturze, a w tzw. życiu codziennym równa się najczęściej zwykłej plotce, tyle że rozrośniętej to przesadnych granic. Tymczasem Lewandowski używa go do końca książki właśnie tak: nonszalancko, pozostawiając czytelnikowi kłopot domyślenia się, o co mu właściwie chodzi i jaką to tezę akurat udowadnia, bądź obala.

Rozdział pierwszy jest także w mojej opinii doskonałym wprowadzeniem do rozdziałów od drugiego do piątego, sprawiających w lekturze prawdziwą przyjemność. Trudno je co prawda zakwalifikować do „filozofii”, chyba że nazwiemy tak zabarwioną tzw. polityką publicystykę kulturową na bardzo wysokim poziomie. Aż cisną się na usta słowa: „tak mógłby pisać Rafał Ziemkiewicz, gdyby w ogóle umiał pisać” i nie jest to bynajmniej tylko żart. Ustanowiona w rozdziale drugim „cezura cywilizacyjna” w postaci rzezi pod Verdun okazuje się wyjątkowo płodna poznawczo. Stanowi doskonałe oparcie dla kolejnych krytyk: lewicy, prawicy oraz nauki i mediów. Jako wierzący, niewątpliwie prawicowy katolik, uznający krytykę lewicy i tego, co stworzyła, za bicie leżącego, za wyjątkowo celną mam właśnie krytykę prawicy o zabarwieniu katolickim. W mojej opinii ta część – dla przypomnienia: pierwszych pięć rozdziałów – dziełka byłego protestanta–luteranina który, zdaje się, został rodzimowiercą, winna być lektura obowiązkową każdego, kto zgadza się na przyjęcie za swoją denominacji „prawicowej”, cokolwiek miałaby znaczyć. Spieszę dodać, że równie obowiązkową, co przyjemną.

Dalej mamy już niestety z górki. Konrad T. Lewandowski, bokser technicznie doskonały w destrukcji, kompletnie nie daje sobie rady z konstrukcją. Najwyraźniej nie potrafi przestawić się z myślenia analityczno-syntetycznego na myślenie życzeniowe. I tak z trzeźwych diagnoz niewesołej rzeczywistości rodzi się intelektualny potworek. Bo za co innego mam uznać wmawiane mi siłą (i nietypowo chaotycznie) przekonanie, że radą na kryzys cywilizacji Zachodu jest… politeizm? Nachalne, ahistoryczne przekonywanie, że dla politeizmu istnieje miejsce we współczesności, być może w jakimś sojuszu z katolicyzmem, który podobno też staje się… politeistyczny? Takie twierdzenie – i twierdzenia podobne, z których zbudowana jest druga część „Bezsilności i zemsty prawdy” – budzą tak instynktowny sprzeciw, że przełamać go mógłby tylko prawdziwy i solidny esej antropologiczno-kulturowy, do którego pierwsze rozdziały byłyby, ewentualnie, marketingowo-publicystycznym wstępem. Tak jak jest, dramatyczny skok jakościowy i w sposobie rozumowania i nawet w stylistyce, która nagle staje się chaotyczna, trudna w odbiorze, po prostu zniechęca do lektury.

Tego, co napisałem, nie wolno traktować jako recenzji. Sam sobie odbieram kompetencje do recenzowania Konrada T. Lewandowskiego nim on

mi je odbierze. Nie wykluczam, że jestem za głupi na „Bezsilność i zemstę prawdy”. W takim razie powstaje jednak pytanie: kto nie jest? Chciałbym poznać na nie odpowiedź. A póki jej nie poznam, za ciężki grzech autora uznaję stopniowy totalny odlot od czytelnika, tej „zmiennej środowiskowej”, bez której jakoś nic nie chce działać jak według Przewodasa powinno.

Błąd programu. Blue screen of death. Ale nim do tego doszło proszę, pamiętajcie: miałem z fragmentów tej lektury fragmenty autentycznej frajdy.

 

Krzysztof Sokołowski.

 

oficjalna strona Konrada T. Lewandowskiego

[dla tego wpisu włączone są komentarze]

Share

You may also like...