Świat byłby miejscem lepszym, piękniejszym i niewątpliwe bogatszym, gdyby nie było na nim książek. Książka jest jak narkotyk albo, nie przymierzając, baba. Wysysa siły żywotne z człowieka i najlepszego przyjaciela człowieka, portfela, a kiedy już wyssie rzuca cię, bezlitosna, dla następnej ofiary.
Ofiar nigdy jej nie brakuje.
Los czytacza jest przesądzony. Tej choroby nikt nie leczy, wręcz przeciwnie, jest parcie na zarażanie i nie sposób mu się oprzeć. Ale można złagodzić jej objawy i przebieg. Oto mój sposób, ujęty w oryginalną formę dziesięciu przykazań.
1.
Przede wszystkim nie czytaj. Wiesz, że w końcu upadniesz, ale broń się przed upadkiem, jak długo możesz. Jako pomocy użyj piwa, meczu Legii oraz koniecznie dobrego przykładu przyjaciół, którzy się nie obronili i upadli.
Pomoc zażywaj w możliwie dużych dawkach. Najtrudniej będzie z Legią, najłatwiej z przyjaciółmi, najdrożej z piwem.
2.
Czytaj tylko wtedy, kiedy musisz. Ale tak naprawdę musisz, a nie tylko ci się wydaje. Porównaj swoje musisz z „muszeniem absolutnym”: musisz, bo płacą ci za recenzję na termin, albo nie chce iść z tobą do łóżka. Spróbuj sięgnąć tego ideału.
3.
Tak, wiem, znów czytasz. Nie załamuj się, wpadłeś w dobre towarzystwo: ja też. Ha, trudno, skoro już się stało, spróbuj wyciągnąć z książki maksimum przyjemności.
Nie kończ za wcześnie. Tylko ją rozsierdzisz i pójdzie plotka, że nie dajesz rady, że już się kończysz, będzie wstyd. Potraktuj książkę rycersko, jak rycerz damę serca. Daj jej szansę, niech pokaże, co potrafi!
4.
Podczas aktu czytania nie daj się ponieść. Nie rezygnuj głupio z jedynej przewagi, z jaką do niego przystąpiłeś. Pamiętaj, zawsze pamiętaj, bez względu na okoliczności towarzyszące: to ty zdjąłeś książkę z półki, a nie książka ciebie.
5.
Musisz, rozumiem, też tak mam. Ale nawet gdy już rozpaczliwie musisz, nigdy nie bierz tego, co zawsze pod ręką. „Pod ręką” to zawsze jest towar z książkowej, tfu, agencji towarzyskiej. Duża strata, mały zysk i nie ma się czym chwalić na facebooku.
Okaż silną wolę. Dokonaj jak najbardziej świadomego wyboru. Weź pod uwagę wszystko co widzisz, słyszysz i czujesz. Póki jeszcze widzisz, słyszysz i czujesz za siebie.
6.
Uwierz instynktowi myśliwego i wyostrzaj go przy każdej okazji, bo u czytaczy szczególnie szybko tępieje. Goń, jak uciekają, ale uciekaj, jak gonią.
Unikaj książek łatwych. Takich, co same pchają ci się w ręce. Na pierwszy rzut oka prawie zawsze olśniewają walorami, ale kiedy dochodzi co do czego, w akcie konsumpcji prawie zawsze okazują się mdłe. Lub gorzej.
Nie warta skórka wyprawki.
7.
Ceń różnorodność doznań. Czytactwo ogranicza, będziesz jeszcze sam się ograniczał? Tylko do „space-opery”, „military SF”, „fantasy” czy innego szwedzkiego kryminału? Toż to jak stały związek albo, nie daj Boże, małżeństwo!
Jeśli złapiesz się na tym, że zaczynasz cenić przewidywalność: zawsze tak samo przesoloną zupę, Święto Niebolącej Głowy wypadające zawsze dwa razy w miesiącu i zawsze poprzedzone planowaniem godnym kampanii militarnej oraz wakacje zawsze spędzane u tej samej „mamusi”, od razu skacz pod najbliższe metro.
8
Bądź „kinky”. Uwierz mi, perwersje mają same zalety. Jakiś dramacik może? Wiersz, jeden i drugi? Dwie na jednego: dramat wierszem? Wiem, jak to brzmi, ale nie musisz od razu ogłaszać takich egzotycznych upodobań całemu światu! Nie chwal się, bo jeszcze kogoś zgorszysz.
Po prostu spróbuj. To naprawdę może się spodobać. Mnie się podoba.
No i niebezpieczeństwo żadne… jeśli się nie wygadasz. Do rutyny zawsze można wrócić. Ale przeważnie się nie chce.
9.
Nie „zaliczaj”. Nie mścij się na książkach, idąc po nich na ilość. Im w to graj, a ty tylko przytępisz sobie zmysły i wstydliwą wrażliwość, albo i gorzej. Chciałbyś usłyszeć od książki pełne wyrzutu: „nie spiesz się, kochanie”, lub jeszcze gorzej, rozczarowane „ty już?”. Cóż to byłby za wstyd!
Nie twierdzę, że gra wstępna ma trwać od końca filmu w telewizji po „muszę jechać do pracy”. Nie należy przesadzać w żadną stronę. Ale sam sprawdziłem, że generalnie obowiązuje zasada: im dłuższa gra wstępna, tym lepiej.
W granicach rozsądku. Choć po prawdzie trudno nazwać to „rozsądkiem”.
10.
Jeśli już poddałeś się nieszczęściu, zrezygnowałeś i machnąłeś ręką, wiedz, że cię rozumiem. Zawsze jest tak, że ci padają, a tamci mimo wszystko idą dalej. Ale jeśli nie, jeśli jeszcze próbujesz wydobyć z czytactwa jakąś frajdę upewniam cię, że to możliwe. Możliwy jest nawet orgazm.
Ale osiągniesz go tylko z tą właściwą i – jak to w okrutnym życiu bywa – tylko jeśli się postarasz. Wybierz taką książkę, która zmusi cię do aktywności, intelektualnej, rzecz jasna. Będzie chciała i umiała coś od ciebie wziąć, a nie tylko dawała i dawała. Bo jeśli będzie tylko dawała i dawała, koniec jest okropnie przewidywalny: „No, na szczęście to już, i zostało mi z pół godzinki na pogranie”.
#
Zakończenie powieje, dla odmiany, odrobiną optymizmu. Owszem, wpadłeś czytaczu, ale przynajmniej nie załapiesz się na objawy odstawienia, bo tego towaru nigdy ci nie zabraknie. Z książkami zawsze masz też drugą szansę i póki życia, póty nadziei.
Krzysztof Sokołowski.
Moje małe pisemko nieświęte do tych dziesięciu przykazań znajduje się tutaj.
[dla tego wpisu włączone są komentarze]