Tytuł trafiony, każdy to przyzna. Makabryczny i aktualny do smaku. Znam wydawnictwo, które chętnie wykorzystałoby okazję taką jak covid do zarobienie odrobiny szybkich pecunia, co nie olet, a jest ich więcej, prawda? Wprawdzie Vesper cieszy się inną reputacją, ale na wszelki wypadek podchodziłem do „Grobowca 1. Zarazy” jak pies do jeża. Z góry wiedziałem tyle, że jest tam autor, do którego żywię męską słabość, więc jedno opowiadanie na pewno warte jest przeczytania. Jeśli znajdzie się coś jeszcze, będę miał bonus.
Bonus okazał się, można powiedzieć, większy od wypłaty. Nie dlatego, by opowiadanie Pawła Ciećwierza „Recykling” nie spełniło oczekiwań, wręcz przeciwnie! Ciećwierz z właściwą sobie pańską dezynwolturą potraktował zadany temat jako wyzwanie, postawił na głowie (co uczynił z zarazy, oczywiście nie powiem), zabawił się w facebookowe intertekstualności, no i przy okazji dookreślił mą ulubioną, na wieki dziewiętnastoletnią Złotko i chyba nieco odmłodził sympatycznego – w moim przekonaniu, a chyba i jego – Doktora (kto nie wie, o czym piszę, niech się koniecznie zaopatrzy w „Nekrofikcje”, są do kupienia wszędzie). Trzema wystrzępionymi od nadużywania słowami, tu pasującymi jak ulał, powiadam: pojechał po bandzie w swej patentowanej, a w literackiej polszczyźnie brzmiącej bardzo świeżo, stylistyce „hardboiled” z bezwzględnym wykorzystaniem Chandlera. Jeśli los od dziś będzie dla niego jako autora łaskawy, może da mu szansę zrobienia z aglomeracji śląskiej odpowiednika Los Angeles Philipa Marlowe’a? Już zaczął i z pewnością ma tę moc, by dokończyć.
Mam nadzieję, że podobnie łaskawy los czeka Annę Marię Wybraniec, reprezentowaną w antologii dwoma tekstami (szkoda, że tylko dwoma). Dziwnie mi się je czytało. O autorce usłyszałem po raz pierwszy, a jednak miałem wrażenie, że ją rozpoznaję, że to ktoś zwodniczo znajomy, ukryty pod pseudonimem. Złuda, oczywiście, ale nie do końca. Czytałem przecież i nadal czytam teksty „takie jak te”, tylko nie w literaturze gatunkowej. Teksty idealnie wyważone, podane przepiękną literacką polszczyzną, nie stawiające oporu w bezpośrednim odbiorze. Warsztatowo doskonałe, co jest komplementem, którym posługują się niechętnie i tylko wyjątkowo. Teksty erudycyjne, niejednoznaczne, wymagające, a jednak przenikające bez oporu do czytelniczej głowy, serca czy bebechów (jak w „gut feelings”), kto tam czym czyta. Dla mnie, prywatnie, ta autorka jest gwiazdą, a cokolwiek napisała pozycją numer jeden na aktualnej liście zakupów.
Opowiadań w „Grobowcu 1. Zarazie” jest, jeśli dobrze liczę, piętnaście, trzynastu autorów i jednej autorki, za co nikt chyba nie szarpie ani Vespera instytucjonalnie, ani autora antologii, Jakuba Kozłowskiego osobiście – środowisko grozy, jeśli tak można je nazwać, jest jednak nieco bardziej cywilizowane od fandomu fantastycznego. Nie wszystkie opowiadania trzymają poziom tych wymienionych wyżej, a niektóre – więcej niż trzy – w ogóle nie trzymają poziomu (nazwiskami nie rzucę, bo nie widzę swej roli we wdeptywaniu w glebę ludzi winnych tylko braku talentu literackiego). Jest tu opowiadanie, w którym autor w pierwszym akcie wystawia regiment uzbrojony w strzelby, z których żadna nie wypala w ostatnim, a pointa staje się jasna w jednej czwartej długości – doczytałem je z nadzieją, że gra on sobie ze mną jako czytelnikiem i zaraz skręci zdumiewającego twista, od którego szczęka spada pod biurko; zawiodłem się srodze. Jest opowiadanie, w którym bohaterowie zachowują się w sposób śmiesznie niekonsekwentny, wręcz niezgodny z potoczną logiką ludzkich zachowań, a że autor nie podstawił za nią innej, wewnętrznej logiki, zniesmaczony – nie doczytałem. Ale nie ta antologia jest dobra, w której wszystkie teksty są dobre, tym lepsza im są lepsze lecz ta, która pokazuje możliwą różnorodność potraktowania tematu przewodniego, a pod tym względem „Grobowiec 1. Zaraza” jest grobowcem dostarczającym archeologowi mnóstwa satysfakcji, choć niekoniecznie skarbów. Jest rozpięty pomiędzy najczystszą fantastyką a okrutnym lustrem spacerującym po ulicach i zaglądających ludziom do domów, jak w „Nagłej śmierci” Kamila Staniszka. Z żywym niczym ruchliwa, trująca rtęć, przebogatym w potoczną polszczyznę i dzięki niej idealnie przyswajalnym „Schlesierthal” Jakuba Bielawskiego po drodze.
„Grobowiec 1” jest, owszem, grobowcem, ale literacko żywym, żwawym, „alive and kicking”.
Co doprowadziło mnie do konstatacji przygnębiającej dla kogoś, kto wywodzi się wprost z fantastyki. Pochłaniając „Grobowiec 1” nie mogłem nie myśleć o tym, że Jarek Grzędowicz, że Majka Kossakowska z „Upiorem południa”, że Ewa Białołęcka z pasującym jak ulał do „Zarazy” „Tylko nie w głowę” z pierwszej „Hardej Hordy” czuliby się znacznie lepiej tu, w grozie, niż w fantastyce, do której rzekomo przynależą. Jeśli kiedyś ukaże się „Grobowiec 2” wskazujący, że jedynka „zassała” będzie to dowodem, że w tejże grozie procentowo mniej jest czytelników, którzy z przebogatym w intertekstualności „Helem-3” „mieliby problem” bo zakończenie nie takie, „Upiora południa” nie pojęliby, bo nie jest „o aniołach”, a tragiczne opowiadanie Ewy potraktowaliby jako… humoreskę autorki piszącej „na wesoło”.
Że, w odróżnieniu od fandomu fantastycznego ten „grozowy” jest wysycony planktonem w stopniu umiarkowanym, czyli umożliwiającym jednak rynkowe zaistnienie literaturze. Osobiście podkradłbym tych (i kilku innych) przy pierwszej nadarzającej się okazji, ale co ja tam wiem?
Krzysztof Sokołowski