Wielu ma prawo się cieszyć, że popularyzatorskie opus magnum McClouda cieszy się na naszym rynku ciągłym, wielkim powodzeniem. To rzadko spotykana sytuacja w kontekście medium komiksowego w Polsce. Zazwyczaj bowiem historie obrazkowe spychane są do getta w sensie tak symbolicznym, jak i czysto promocyjnym. Trudno, by medium „tryskało energią” skoro wydawcy ograniczają się do tysiąca-półtora tysiąca egzemplarzy na tytuł w kilkudziesięciomilionowym państwie, o czym za chwilę.
Niezliczona liczba dziennikarzy zachwyca się u McClouda tym, jak przejrzyście opisuje pojęcie czasu w komiksie lub jak pięknie przedstawia pobudzanie wyobraźni czytelnika za sprawą nicości między pobliskimi kadrami. O najkrótszym bodajże rozdziale dotyczącym koloru mało kto się jednak zająknie. Jest to jakoś tam zrozumiałe, skoro sam autor „Zrozumieć komiks” kwestionuje trochę wartość kolorystyki.
Szkoda, bo McCloud pisze w tej częściej niemniej kluczowe stwierdzenia: „Rozwój koloru w komiksie był, hmm, punktowy. Ten burzliwy związek między komiksem a kolorem miał wiele przyczyn, ale można to podsumować dwoma terminami: reguły rynku oraz technologia. Reguły rynku miały wpływ na wszystkie aspekty historii komiksu. Pieniądze mają duży wpływ na to, co widać, a czego nie”.
Istota powyższego cytatu podyktowana jest w dużej mierze obrazowaniem świata i myśli przez samego McCloda. W „Zrozumieć komiks” środek przekazu jest przekazem samym w sobie. Przekaz oddziałuje na odbiorcę w tym komiksie głównie dlatego, że autor przedstawia siebie jako przyjaznego, kreskówkowego ludzika. W rzeczywistości jest to wysublimowany sygnał podprogowy, działający niemalże magicznie na naszą podświadomość. Przez to właśnie łączą się ze sobą fakty, wyobrażenia oraz idee podyktowane przez intuicję.
Skoro więc mamy do czynienia z tak wyjątkową relacją między czytelnikiem a twórcą to można sobie pozwolić na pewną osobliwą nadinterpretacje. Albowiem ma się wrażenie, że McCloud przedstawiając przejścia koloru w komiksie w rzeczywistości – między wierszami – obnaża przygody komiksu w samym obiegu kulturowym. To, że komiksy nie są jeszcze aż tak obecne i powszechne w naszej kulturze jak książki lub filmy, nie jest tylko konsekwencją stereotypów i nagonek. Równie znaczące tutaj są koszta.
Szczególnie widać to dzisiaj, gdy DC Comics rok temu ostatecznie uznało kolorystów za pełnoprawnych – równie ważnych, co scenarzysta i rysownik – autorów wydawanych przez nich komiksów (wcześniej uznawano ich za pewnik, bez potrzeby zbytniego podkreślania ich wkładu). Choć opublikowanie komiksu jest nadal nieporównywalnie tańsze i zapewnia więcej swobód twórczych od wyprodukowania wysokobudżetowego filmu to nadal mówimy o sztuce zespołowej. W prace nad historią obrazkową zazwyczaj bierze udział wiele osób a druk w kolorze zawsze będzie o wiele droższy od wybrania opcji monochromatycznej.
Odczuwa się tutaj mocno efekt domina. Obrazkowe historie wciąż uznawane są za niszową formę sztuki. Rzadziej już jednak dlatego, że wiąże się ją z ogłupiałą rozrywką dla mas. Brzmi to obecnie niczym bicie słabszego, co dla poprawności politycznej jest już passe. Mafie kontrolujące w media kulturalno-lifestyle’owe wolą odwoływać się do niskiej liczby egzemplarzy oraz stosunkowo wygórowanej ceny za kopie komiksu. Zainteresują nim tylko wybrańcy, zaciekawieni tematem. Po co więc informować innych?
W dodatku jest coś jeszcze. Wraz z chwilą, gdy wielkie koncerny komiksowe zostają przechwytywane przez popkulturowe molochy typu Warner Bros. czy Disney dochodzi często do spłaszczania komiksu do roli nieruchomego filmu albo bardziej dopracowanego storyboardu. To niemalże „hoolywoodyzacja” historii obrazkowych, gdzie film jawi się jako medium totalne. Gdy zeszyty komiksowe przestały się sprzedawać z powodu odgrzewania tych samych kotletów w historiach oraz zintensyfikowania piractwa to zepchnięto je do parteru franczyzn, w skałd których wchodzą o wiele bardziej dochodowe i rozpoznawalne seriale, kreskówki, blockbustery etc. Wszystkie te środki wyrazu niwelują wartość komiksu pod względem kulturowym, gdyż o wiele skuteczniej docierają do odbiorców i są – co najważniejsze- dochodowe…
To wszystko jednak może się zmienić. Na Docs Agains Gravity Film Festival zostanie zaprezentowany film „Strumień świadomości Alana Moore’a”, ukazujący światopogląd autora kultowych „Strażników” oraz „V jak vendetty”. W nim legendarny twórca komiksowy zakłada, że w obecnym roku nadejdzie apokalipsa. Nie będzie ona jednak oznaczać ogromnych wybuchów albo epickiej rozwałki między aniołami a szatanem, nie. Koniec świata w jego mniemaniu oznacza kres pewnej epoki, kiedy to człowiek zostaje postawiony ku dyktatowi wejścia na wyższy poziom egzystencji by móc dalej funkcjonować.
Świat, jaki znamy, odejdzie a nam postawiony zostanie prosty wybór – ewolucja albo śmierć. Nie będzie innych alternatyw.
Apokalipsa kulturowa niewątpliwie będzie związana z coraz większą rolą Internetu w naszym życiu. Widać to na podłożu mainstreamowych mediów, które został zdziesiątkowane przez świat gdzie wszystko jest za darmo – książki, teatry i płyty… W kolejne stadium przemian wejdzie film i kina, odnotowujące coraz mniejsza zainteresowanie. Ludzie obsługujący multipleksy będą mieli coraz mniejsze obroty, międzyczasie zaś będą rozwijać się inne przekazy komunikacji. Nie dlatego, że ktoś wpompuje w to pieniądze a dlatego, że będzie popyt i zainteresowanie wynikające ze słupków odwiedzin, oglądalności.
I tutaj dopatruję wielkiej szansy dla komiksu z racji tego, jak bardzo symbole i obrazy przeniknęły do naszych relacji podtrzymywanych przez komunikatory. Do tego w komiksie ukazującym się na tabletach i telefonach komórkowych koszt koloru na stronicach komiksowych przestaje być aż tak zniechęcający. Warto tym się zawczasu zainteresować szczególnie teraz, gdy przemiany cywilizacyjne dopiero zachodzą a wykluczenie społeczne z nich wynikające jeszcze nie jest tak dojmujące. A wielce prawdopodobnym jest że komiks z bękarta karła przerodzi się w nową łacinę przyszłego świata, zwłaszcza jego niema manifestacja. Jak bowiem śpiewał kiedyś Bob Dylan: „Otwórz oczy, nie przegap tej szansy, Ci co teraz przegrali, później jednak wygrają, Bo czasy wciąż, wciąż się zmieniają” [Bob Dylan, „The Times They Are a-Changin”, tłum. Sylwester Szweda].
Michał Chudoliński
Gotham w deszczu
[dla tego wpisu włączone są komentarze]