Andrzej Łaski zawsze podnosił mnie na duchu. Niczego nie kocham tak jak roboty dobrze zrobionej.
Poznaliśmy się w Fenixie… nie powiem, ile lat temu, bo może „Lapsusa…” czytają ładne dziewczyny? W każdym razie byliśmy młodsi niż dziś jesteśmy młodzi. To Andrzej nadał wówczas małemu pisemku wyraz w pełni odpowiadający jego wielkim ambicjom, a odwrotnie proporcjonalny do więcej niż skromnej formy. Do Polski szły teksty torujące drogę fantastyce, wydawanej dziś jako klasyka, Williama Gibsona na przykład, z Polski szły prace Andrzeja. William Gibson poprosił o oryginały ilustracji do „Burning Chrome”. Takich nie miał nigdzie.
Potem obaj oddaliliśmy się od fantastyki, a potem znów się do niej zbliżyliśmy. Zachowując do siebie oficjalny szacunek i bardzo nieoficjalną sympatię. Owocem przede wszystkim tej drugiej jest debiut „wizualnej” części „Lapsusa” właśnie pracą Andrzeja. Wkrótce będzie ich więcej. Obiecuję.
Krzysztof Sokołowski
{flike}