24
paź
2017

Janek Żerański ma wątpliwości. „Czy fantastyka socjologiczna jest jeszcze potrzebna?”

Jedną z najpiękniejszych cech fantastyki jest możliwość używania narzędzi niedostępnych innym konwencjom, opisującym rzeczywistość wokół człowieka. Fantastyka pozwala, bądź zawieszając rzeczywistość (np. za pomocą fantasy), bądź też ekstrapolując do granic możliwości osiągnięcia współczesnej nauki (chemia, fizyka), zrozumieć człowieka w sposób wyjątkowy, często nie zachowując czystości konwencyjnej czy estetycznej.

Jednym z takich narzędzi jest fantastyka socjologiczna, która najczęściej kojarzy się z dystopią, antyutopią lub utopią, jednak taki podział jest moim zdaniem ograniczający i na potrzeby tego wywodu użyję innego: na fantastykę skupioną wokół miejsca oraz fantastykę skupioną wokół osoby. W ten sposób będzie można postawić obok siebie powieści i opowiadania tak różne, jak twórczość niedawno zmarłego nieodżałowanego giganta science-fiction Briana W. Aldissa, Janusza A. Zajdla, Edmunda Wnuka-Lipińskiego, a z drugiej strony Ursuli K. LeGuin czy Octavii E. Butler. Nam, Polakom, jak również innym mieszkańcom z dawnego Bloku Wschodniego, fantastyka miejsca – oparta na zderzeniu człowieka ze Światem-Systemem jako chociażby metaforą systemu totalitarnego – wydaje się, jak sądzę, bliska. Sympatia do bohaterów, odkrywających straszną prawdę o świecie, w którym żyją, powolne przyjmowanie do wiadomości, że żyje się w kłamstwie, niczym w strasznym filmie “Truman Show”, jest jak najbardziej, moim zdaniem, zrozumiała.

Prawdę o tym, że trudno jest wygrać z całym światem, a niekiedy jest to po prostu niemożliwe, może rozumieć jedynie ktoś, kto w pełni doświadczył – bądź osobiście, bądź poprzez wspomnienia czy filmy dokumentalne – grozy systemu kontrolującego jego całe życie. Nie musi to być natomiast państwo autorytarne czy totalitarne. Dobrze widać to na przykładzie powieści Discha “Na skrzydłach pieśni”, gdzie bohaterowie, mieszkający w religijnej Ameryce, usiłują nauczyć się latać za pomocą muzyki. Rozumiał to socjalista Orwell, pisząc “Rok 1984”, powieść, którą współcześnie spłycono interpretacyjnie do opisu społeczeństwa nadzorowanego – o czym później – a także Huxley w swoim “Nowym Wspaniałym Świecie”. Nie mogąc zwyciężyć świata, ani samego siebie, bohater Huxleya popełnia w końcu samobójstwo. Napisany w epoce mccarthyzmu “Fahrenheit 451” także stanowi przykład fantastyki miejsca, w którym postać bohatera, strażaka palącego książki, staje sie pretekstem do dyskusji na temat kondycji społeczeństwa. Odkrywający prawdę o swoim statku bohater “Non Stop” Aldissa spokojnie zrozumiałby “Paradyzję” pomimo różnic kulturowych.

Bez względu na to, czy mówimy o klaustrofobicznych przestrzeniach statku, żeglującego między gwiazdami, czy dystopijnej rzeczywistości “Nowego Wspaniałego Świata” strach i niepewność, napędzające śledztwo nad światem, poszukiwanie prawdy, czy w końcu ucieczkę z niego, bierze początek z dwóch źródeł – roli miasta w życiu codziennym oraz, to bardziej w przypadku fantastyki osób, przemian społecznych, czy (we wschodnim wydaniu) czystej próby opowiedzenia prawdy o świecie za pomocą języka fantastyki, podjętej przez pisarzy żyjących w komunizmie.

Jeden z ojców socjologii literatury, Hipolit Taine, uważał, że w sztuce wyraża się społeczeństwo. Dlatego patrząc na “Fahrenheita 451”, “Non Stop”, czy feministyczne w wymowie utwory Ursuli K.LeGuin, poświęcone tematyce genderowej uważam, że musiały one powstać w tamtych czasach i są niczym innym jak literackim negatywem emocji, jakie kłębiły się w amerykańskim społeczeństwie, tak samo jak “Paradyzja” Janusza A. Zajdla nie mogła powstać w innym okresie historii Polski. Naturalistyczne podejście Taine’a, zasadzające się na trójce “rasa”, “środowisko”, “moment”, dość dobrze obrazuje zdanie: “„Epoka podpowiada artyście zarówno treść, jak i sposób wyrazu artystycznego” Dzieje się tak, zdaniem Taine’a, ponieważ sztuka ma charakter mimetyczny. Fantastyka zaś posiada narzędzia do czegoś, co nazywam tu „osobliwym mimesis”. Osobliwość mimesis polega na tym, że jeśli literatura odpowiada rzeczywistości i jest jej negatywem, to fantastyka socjologiczna posiada – o czym wspomniałem we wstępie – narzędzia wewnątrz narzędzi, pozwalające opowiedzieć prawdę o świecie i rzeczywistości pisarza, jego lękach, fobiach, namiętnościach, jednocześnie dając największe szanse na ponadczasowość samego dzieła.

Doskonale widać to na przykładzie twórczości LeGuin czy u Orwella. LeGuin, którą zaliczałbym do fantastyki osoby, choćby ze względu na kwestie genderowo-tożsamościowe, jest dzieckiem swoich czasów: pokolenie ’68, dzieci-kwiaty, era Wodnika i „make love not war”. I tak samo dzieckiem swoich czasów jest Janusz Zajdel. A jeśli, podążając za Lucienem Goldmanem, za jedną z zalet powieści jako gatunku uznamy to, że umożliwia ona tworzenie pełnowymiarowych bohaterów problematycznych, niedopasowanych do świata, to czy istnieje lepsze narzędzie niż fantastyka socjologiczna?

Osobliwa mimesis, sprowadzająca się do tworzenia wymyślonych światów, opisujących prawdę o światach prawdziwych, używająca różnych estetyk i rekwizytów: statku kosmicznego (“Aldiss”) czy inwazji Obcych (Clarke), pozwala zajrzeć wgłąb duszy. Nawet jeśli Amerykanin bedzie miał problemy ze zrozumieniem źródła lęku bohatera zajdlowskiej “Paradyzji” i, nie żyjąc w komunizmie, nie będzie miał punktów odniesienia, zrozumie samą emocję, tak jak Polak może zrozumieć huxleyowskiego bohatera który, niezdolny wygrać ze światem, dokonuje wyboru ostatecznego.

Jestem przy tym bardzo ciekaw jak powieści Orwella (czy Zajdla) odbieraliby Chińczycy, lub choćby Ted Kaczynski, przed 11 września amerykański symbol terroryzmu, który w swoim manifeście pisał: “Zwykły obywatel będzie kontrolował tylko własne urządzenia: samochód czy komputer. Natomiast nadzór wielkich systemów będzie należał do wąskiej elity, jak dziś, ale przy dwóch wielkich znamiennych różnicach: 1/ Dzięki lepszej technologii elity będą miały większą kontrolę nad masami; 2/ Praca ludzka nie będzie więcej konieczna i masy staną się pustym ciężarem dla systemu. Jeśli elity będą okrutne, to doprowadzą do eliminacji zbędnej ludności przez redukcję urodzin przy pomocy propagandy i środków biologicznych. Może się zdarzyć, że elita będzie miała miękkie serce liberałów. W takim przypadku zatroszczy się o potrzeby fizyczne mas i zdrowe hobby dla każdego, ale życie stanie się tak bezcelowe, że ludzkie istoty spadną do poziomu udomowionych zwierząt”.

Stąd właśnie pewna wspólnota miejsca – i jednocześnie globalizacja problemów, jakimi współczesna fantastyka socjologiczna mogłaby się zajmować. Pisanie dzisiaj dystopii w rodzaju “Paradyzji” może nieco trącić myszką, ale sama konwencja dystopii jest jak najbardziej aktualna. Wielkiego Brata, totalitarny system narzucony siłą i niszczący człowieka torturami, zastępuje powoli dobrowolne zrzeczenie się intymności, prywatności i „mały brat” w kieszeni, śledzący każdy nasz krok.

Dostrzegają to zresztą pisarze fantastyki. Cory Doctorow, amerykański autor fantastyki bliskiego zasięgu, jedną ze swoich powieści nazwał wprost: “Mały brat”. Duch Orwella powraca prawie trzydzieści lat po – za Fukuyamą – domniemanym końcu historii i tryumfie demokracji liberalnej.

Tak jak gwałtowny rozwój przestrzeni miejskiej wraz z industrializacją jest związany z powstaniem pierwszych prób dystopii i stworzeniem z miasta symbolu więzienia, czego następstwem byłyby klaustrofobiczne statki-więzienia w przestrzeni międzygwiezdnej, tak próba zrozumienia kim jestem i czym jestem, i czy mogę się zmienić, jest związana z gwałtownymi przemianami społecznymi lat 60 i 70.

Ich powidok widać dzisiaj w dyskusjach na temat nowej roli miast. Politolodzy w rodzaju Benjamina Barbera wprost sięgają do koncepcji greckiego polis jako struktury odpowiedniej dla zglobalizowanego świata XXI wieku, gdzie dzięki hyperloopowi można będzie z Paryża do Warszawy przejechać w godzinę, a problemy społeczne nieznane polskiemu społeczeństwu: integracja wielokulturowa czy wynikające z postkolonializmu państw europejskich, stają się tematami miejscowych kampanii wyborczych.

Sama idea miasta jako miejsca do życia staje sie przedmiotem dyskusji i nie wierze, o ile oczywiście Hipolit Taine czy Brian Stableford mają rację, żeby nie zajęła się problematyką społeczeństwa nadzorowanego czy smart cities. Nie widzę żadnego powodu by fantaści, którzy opisywali przyszłość i nagle się w niej znaleźli – gdy pisze te słowa w Chinach powstała koncepcja by, wzorem scoringu bankowego, system scoringu przypisać całemu społeczeństwu – nie mieli pomysłu jak opisywać zmiany społeczne in statu nascendi.

To samo mamy z tematami takimi, jak płeć kulturowa czy tożsamość seksualna, które także, siłą rzeczy, muszą – i dobrze, że tak się stanie – zagościć na dobre w polskiej literaturze fantastycznej. Fantastyka socjologiczna nie powinna obawiać się wchodzić w te rejony. Przykład Ann Leckie pokazuje, że jest bardzo duże pole do działania.  

Ogromna popularność dystopijnych seriali w rodzaju “Opowieści podręcznej” Atwood, która wręcz stała się symbolem politycznego buntu części amerykańskiego społeczeństwa, a także zapotrzebowanie na zajęcie się przez kulturę masową trudnymi tematami – by wspomnieć tylko sukces serialu “13 Reasons Why” czy gry komputerowej “Life is Strange” – pozwala sądzić, że tematów na rozwiniecie fantastyki socjologicznej nigdy nie zabraknie.

 

Jan Żerański

[dla tego wpisu włączone są komentarze]

Share

You may also like...