Brzmi to jak plotka, jak tania sensacja, ale nie jest ani jednym, ani drugim. W dodatku powtarza się z interesującą regularnością i będzie się jeszcze powtarzać. A więc, z kronikarskiego obowiązku: w marcu 1999 roku King wracał z Florydy do domu, sam, samochodem. Po drodze zatrzymał się na przydrożnej stacji benzynowej i, oczywiście, skorzystał z toalety. Toaleta znajdowała się na zapleczu stacji, a on, wychodząc, poślizgnął się na kawałku lodu, przez co omal nie wpadł do wezbranego topniejącym śniegiem strumienia. Nie było świadków, rodzina nie spodziewała się go „jeszcze przez jakiś czas”. Gdyby wpadł do strumienia, prawdopodobnie znikłby bez śladu.
A właściciel tytułowego Buicka, który nie jest Buickiem, no, nie całkiem, zatrzymał się na przydrożnej stacji benzynowej i, oczywiście, poszedł do toalety. I znikł bez śladu.
Ojciec Neda Wilcoxa, policjant stanowy, zginął w wypadku: prowadzony przez nieostrożnego kierowcę samochód potrącił go, gdy nikomu nie wadząc szedł poboczem.
A w kilka tygodni po skończeniu „Buicka 8” King omal nie zginął w wypadku: prowadzony przez nieostrożnego kierowcę samochód potrącił go, gdy szedł poboczem, nikomu nie wadząc.
Przypadek? Oczywiście! Ale może już nie pytajmy autorów o źródła inspiracji. W każdym razie nie wszystkich.
O czym jeszcze należy pamiętać, z kronikarskiego obowiązku? Oczywiście o tym, że „Buick 8” jest drugą (po „Christine”) powieścią Kinga, w której prominentne miejsce zajmuje „nawiedzony” samochód. Ale to nie on, nie Buick Roadmaster, jest jej bohaterem. „Buick 8” nie ma bohatera. Czy też inaczej, rolę bohatera pełni w nim to, co jest samym jądrem, esencją literatury: opowiadanie historii. Zaspakajanie głodu opowieści, nienasyconej żądzy wiedzy: co dalej.
A także kto dobry, kto zły, kto z kim zmaga się, jak i dlaczego.
Tylko, że tego się już z „Buicka 8” nie dowiemy. No bo przyjrzyjmy się bliżej tej powieści. Młody Ned Wilcox kręci się wokół posterunku policji stanowej, by „być bliżej”, czy też „lepiej zrozumieć” ojca, policjanta który, jako się rzekło, zginął w wypadku. Ojciec Neda, Curtis Wilcox, przejął kiedyś porzuconego na stacji benzynowej Buicka Roadmastera. Samochód stanął w garażu posterunku… i stał się obsesją Curtisa. Bo nigdy nie był starym Buickiem, tylko go przypomina, w dodatku powierzchownie. Co więcej, wywołuje zdumiewające fenomeny: a to wyrastają z niego dziwne rośliny, a to promieniuje światłem, a to ktoś przez niego znika, a to ktoś przez niego ginie, czasami blisko, a czasami daleko. Próbujący iść tropem ojca syn zaraża się tą obsesję, aż…
Porównajmy teraz „Buicka 8” z „Christine”. Otóż groza Christine zasadza się na jej aż przesadnej ruchliwości i czytelnej od pierwszego rzutu oka morderczej motywacji. Podobnie czytelna jest również motywacja jej przeciwników. Przyjdzie czas na opisanie, co nam ta ich walka ujawnia, ale sama oś akcji jest tak wyraźnie widoczna, jak to obowiązuje przyzwoity sensacyjny, nadprzyrodzony pophorror.
Tymczasem „Buick 8” nie ma takiej osi. Nie ma w ogóle akcji, jak się ją powszechnie rozumie. Pamięć przywołuje nieuchronnie:
„- Cóż czytasz, Mości Książę?
– Słowa, słowa, słowa”.
Sandy Dearborn opowiada Nedowi o ojcu, o tym jak jego ojciec zginął i o tajemniczym samochodzie-nie-samochodzie, będącym swego rodzaju wstydliwym sekretem posterunku. Z tej opowieści, „ramy narracyjnej”, wynikają wszystkie inne. Opowieści o zwykłych, codziennych rzeczach: meczach baseballowych i wypadkach, piknikach i nudzie niekończących się dyżurów, gdy nic się nie dzieje. Dostajemy fabułę bez akcji: ot Buick czasem zrobi coś dziwnego, coś się zdarza, ktoś odchodzi z tego świata, ale… czy robotą stanowego gliny nie jest zdrapywanie z asfaltu zabitych z przypadku i w ogóle likwidowanie objawów zdarzeń zaszłych w urągających zdrowemu rozsądkowi okolicznościach?
King porzuca akcję z pełną premedytacją – nigdy nie stosował półśrodków i jeśli teraz ma być „jak w życiu”, to będzie. Przecież Ned, chłopak sympatyczny, lubiany, syn dobrego gliniarza, powoli lecz skutecznie wyprowadza przyjaciół ojca z równowagi właśnie tym, że chce opowieści zorganizowanej. Ma być początek, środek i koniec. Coś ma z czegoś wynikać, zaczynać się, by kiedyś, jakoś, czymś się zakończyć. Tymczasem życie nie tak wygląda. Nie ma sensu pytać o sens zdarzeń, o ich wzajemne związki. Zdarzenia po prostu się zdarzają. Buick jest „zły”? Więc trzeba go zniszczyć? A może nie jest zły, tylko taki, jaki jest? Może zniszczenie go byłoby właśnie złe?
Ach, ten „Buick 8”. Doprawdy, zaskakujące to dzieło Stephena Kinga, cieszącego się sławą niezrównanym gawędziarza. Z tej opowieści o opowiadaniu opowieści wynika bowiem jasno, że opowieści są gówno warte. W końcu i Nick to zrozumie: jego ojciec po prostu zginął, a Buick Roadmaster po prostu stoi w garażu… i tyle.
Nic dziwnego, że gdy podczas promocyjnego tour rozeszła się wieść, że po „Buicku 8” Stephen King zamierza udać się na pisarską emeryturę, powszechnie w nią uwierzono. Uwierzono samemu Kingowi, który tej wieści nie zaprzeczył, wręcz przeciwnie! Oznajmił, że jeśli kiedyś napisze coś godnego publikacji, to jasne, dlaczego nie, ale o regularnym, zawodowym pisaniu „książki na rok” nie ma już mowy. Okazało się to, oczywiście, nieprawdą, ale mimo wszystko…
I nic dziwnego, że „Buick 8” jest jedyną powieścią Stepehna Kinga, której status bestsellera pozostaje wątpliwy. Siłą rozpędu trafił na pierwsze miejsce wszechmocnej top-listy „New York Timesa”, ale spadł z niego już po tygodniu, a z samej listy znikł w rekordowo krótkie jedenaście tygodni.
I nic dziwnego, że ma swoich wielkich wielbicieli. Tych, którzy potrafią rozpoznać, czym niesamowity Buick Roadmaster z Innego Wszechświata jest w rzeczywistości: „zwierciadłem, które obnosi się po gościńcu. To odbija lazur nieba, to błoto przydrożnej kałuży”. A czasami nawet z gruntu niewytłumaczalne, nielogiczne, niezrozumiałe losy zwykłych ludzi.
Krzysztof Sokołowski
zdjęcia (c)MAG
[dla tego wpisu włączone są komentarze]