Zajęło mi to prawie dokładnie dwadzieścia godzin, ale już jestem po. Wiek ma swoje prawa, zdążyłem się nawet zdrzemnąć.
Niczego innego nie oczekiwałem, ale teraz przynajmniej wiem na pewno, że doświadczenie lektury powtórzę, nie raz i nie tak gorączkowo. Książka, której nie się chce przeczytać po raz drugi nie jest warta tego, żeby czytać ją po raz pierwszy itd.
Uprzedzam: to nie jest recenzja. To nie jest nawet recka. Tekstu reklamowego też nikt u mnie nie zamówił, zresztą po co? Nawet gdyby czwarty „Pan Lodowego Ogrodu” (PLO4) zawiódł nadzieje, gdyby okazał się nudny, nawet gdyby Jarkowi nie udało się rozsupłać co zasupłał, a potem związać na supeł co rozwiązane, i tak kupią go wszyscy.
Zapewniam, że warto. Oj, warto. Ale po kolei…
#
Po pierwsze: Jarkowi udało się wyjaśnić wszystko, co do tej pory było niejasne. Zamknąć (ku wielkiej satysfakcji czytelnika, zapewniam) to, co pozostawało otwarte. Związać na supeł co, rozwiązane, wywierało tak wielkie „parcie na książkę”. Na tym, w gruncie rzeczy, polega urok PLO4. Na stopniowym wyjaśnianiu sekretów, a nie ich mnożeniu, trochę jak w sprawnie zrobionym klasycznym kryminale. Oprócz jednego elementu, wprowadzonego jakby nieco deus ex machina, elementu, bez którego Vukowi za nic w świecie (w obu światach) nie udałoby się dokonać tego, co uparł się dokonać, PLO4 nie oferuje olśniewających nowości (zaskoczeni będą tylko domorośli eksperci od klasyfikacji gatunkowych). To mamy za sobą. Znamy już i świat, i rządzące nim dziwne prawa, i jego mieszkańców. Co wiemy, wiemy. Warto o tym pamiętać, bo to, co było definiuje to, co będzie z prostą, by zacytować autora: „pragmatyczną” logiką. Wielkim pisarskim atutem Grzędowicza jest żelazna konsekwencja, nader rzadka wśród pisarzy. Przede wszystkim twórców fantastyki.
Po drugie: nie da się tak błyskotliwie odpowiadać na pytania, jak się je zadawało. Powieść, zwłaszcza powieść przygodowa, fantastyczna i tak dalej, to nie kabaretowy skecz, już raczej jego odwrotność. Im trudniejsza zagadka tym łatwiej zanudzić jej wyjaśnianiem. I tu zapisuję kolejny plus dla Jarka: w mojej pierwszej opinii, tej najważniejszej, bo „na gorąco” twierdzę, że jego pisarska błyskotliwość dorównuje pisarskiej konsekwencji. Cliffhangerowi końca trójki co prawda nic nie jest w stanie dorównać, chyba „Władca Pierścieni”, ale i Tolkien nieco popłynął rozwiązaniem. Wnoszę, by tym szczególnym przypadku obu autorom udzielić rozgrzeszenia. Zresztą to Jarek mniej naciąga rzeczywistość świata przedstawionego: talent do błyskotliwego wyszukiwania najprostszych, niekanonicznych rozwiązań taktycznych wpisany jest w charakter Drakkainena. Trudno wymagać, by nagle stracił on ten talent li tylko gwoli czytelniczej rozrywki, prawda?
Po trzecie: PLO4 wydawał mi się niepokojąco długi. Powtarzając sobie niedawno pierwsze trzy zastanawiałem się, czy w ostatnim tomie nie dojdzie do czegoś w rodzaju klasycznokryminałowej kolacji przy whisky i cygarach, podczas której narrator jak detektyw będzie szczegółowo wyjaśniał sposób „zdemaskowania sprawcy”. No i głupio się obawiałem. Z wielką przyjemnością przyznaję się do tej szczególnej głupoty. W PLO4 praktycznie nie ma wielosłowia. „Zmiennoosobowa” narracja i rzemieślnicza, opanowana przez Grzędowicza w stopniu mistrzowskim, sztuka błyskawicznego przyspieszenia na niebezpiecznych zakrętach zredukowała to zagrożenie praktycznie do zera. Średnia prędkość nie jest może olśniewająca, ale jazda na tym szczególnym torze wymagała nie wielkich prędkości maksymalnych, lecz właśnie przyspieszenia… i doskonałych hamulców. Oraz kierowcy wielkiej klasy, nie bojącego się jazdy w slickach po mokrej nawierzchni.
#
I takiego też kierowcę miałem przyjemność obserwować w działaniu. Jarek jest dla fantastyki kimś takim jak Schumacher dla F1. Kierowcą doskonałym, ale przede wszystkim kierowcą odpowiedzialnym. Regularnym. Nie zawodzącym. Jeśli coś obieca, dotrzymuje słowa. Mnie osobiście nie wykantował, jak się okazuje, nigdy i żadną książką. Łącznie z tą. Jest wielką frajdą móc napisać coś takiego.
To mniej więcej wszystko, co zostało mi w głowie po pierwszym okrążeniu na torze PLO4. Uznajmy je za okrążenie zapoznawcze, bardzo proszę. „Do tego tematu, dzieci, będziemy jeszcze wracać” 🙂 Ale to już wtedy, gdy będę miał szansę zważyć w ręce i wyobraźni zwykły, klasyczny tom „papierowy”. Choćby po to by sprawdzić, czy to dowcip mojego Andka Froyo, czy też rzeczywiście wypuszczono go z… błędami ortograficznymi.
Krzysztof Sokołowski