Przede wszystkim zapraszam do lektury wpisu Kamila na stronie Feniksa. To on sprowokował mnie do napisania dosłownie kilku słów na temat, do którego nie czuję sympatii. Ale – Kamil tak celnie nazwał Fandomy v.1 i v.2 i tak celnie je scharakteryzował, że nie potrafię przejść obok tego obojętnie.
To prawda, fandom v.1, z którym czuję się luźno związany, choć generacyjnie raczej niż merytorycznie, był fandomem skierowanym do wewnątrz. Tworzył swą hierarchię po Wolfe’owskim „the right stuff” – po wiedzy i umiejętności jej przekazania w głąb; po „lore”. Jeśli przyznawał komuś rangę „prawdziwego fana” to dlatego, że ów „ktoś” przeskoczył wysoko zawieszoną poprzeczkę. Czymś się wykazał – znajomością właściwej literatury, potem także właściwych filmów, gier i komiksów. Zaangażowaniem w dyskusję, cosplayem… chociaż tego słowa wówczas jeszcze nie znano.
Taki był, mówiąc po Kamilowemu, „stary fandom”, gatunek wymierający.
I to prawda, że fandom v.2, z którym łączą mnie wyłącznie związki interpersonalne natury dość ulotnej, a i to coraz rzadziej, skierowany jest na zewnątrz. Wiedza w niewielkiej jest w nim cenie, o wiele mniejszej niż „zobacz, jak tu przytulnie, jak tu 'cozy'”. Obniża poprzeczkę, bo im więcej luda przez nią przeskoczy, tym dla niego lepiej. Proszę mnie dobrze zrozumieć, to nie jest zarzut. Poprzeczki zawieszonej zbyt wysoko nie przeskoczy nikt, a w dodatku zniechęca do skakania. Nie jest ideałem fandomu brak fandomu (z wyjątkiem zgrzybiałych, nudzących się sędziów skoków wzwyż).
Lepiej wpuścić jak najwięcej chętnych, a selekcja niech się dokona „in situ” i „ex post factum”.
Ten fandom Kamil nazywa „pozytywnym”. Przyjmuję tę nazwę, choć nazwy – „starzy” i „pozytywni” – są znaczące i teoretycznie powinny wzbudzić protest „pozytywnych” jako „stygmatyzujące”.
Ale niech będzie.
A teraz spójrzmy na sprawę z żabiej, a nie wysokoteoretycznej, perspektywy. Na naszych oczach padł Polcon. Zastąpi go jakiś con „w randze Polconu” (o smaku identycznym z naturalnym?) którego organizatorzy ścierpią „galę nagrody Zajdla”. Nagrody obojętnej już chyba wszystkim, z wyjątkiem „grupy trzymającej Zajdla” oraz – być może – Zewu Zajdla i niektórych laureatów. Śmierć Polconu i fakt, że „Zajdel” nie budzi już nawet gównoburz, oznacza też śmierć całego wielkie kawałka fandomowej tradycji „starych”. Zamiast ronić łzy nad martwą, Kamil postuluje „narodziny nowej tradycji”: zawyżenie poziomu prelek i paneli, dostosowanie ich do wymagań wystawców i generalnie zrobienie z fandomu grupy klientów sterowanych „merchem”. Bardzo brzmi to sensownie i merytorycznie: stworzyć rynek wystarczająco duży, by niewidzialną ręką zaczął rządzić fandomową rzeczywistością ku powszechnemu szczęściu i rosnącemu dobrobytowi fandomitów. Wpuśćmy do byłego klubu dam i dżentelmenów „nową krew”! Dajmy obywatelstwo Rzymu nacierającym Hunom!
A natychmiast zwiększy się liczba Rzymian.
I to bez żadnego wysiłku ze strony tychże Rzymian.
Fajnie, problem tylko w tym, że Hunowie przychodzą z własnym obyczajem, z którego Kamil wymienia „policję hipsterską” i „gay imperialism”. One już tu są. Ostatni Polcon uznał za stosowne pomalować sobie logo na tęczowo i wierzę, że jego pierwszy odruch był szlachetny, choć brzydko mi to wyglądało na próbę zwrócenia na siebie uwagi rozpaczliwcem – ukłonem w stronę „pozytywnych”. Jakby nie było, nic to nie dało, lajki na Facebooku nie przekładają się na rzeczywistość.
Merytoryczne prelki (były cechą dystynktywną mikrych dzisiejszą skalą conów „starych”) jeszcze przed nami, z panelami to samo. Mamy to co mamy. „Merch” trzyma przy życiu imprezy przeraźliwie masowe, które ile mają wspólnego z fandomem i jakością, nie mam pojęcia, na pierwszy rzut oka niewiele. Ale nie płaczmy nad rozlanym mlekiem, powtarzam sobie. Żyjemy w epoce przejściowej. „Pozytywni” Hunowie burzą, żeby móc zbudować, a „starzy” gromadzą się w ekskluzywnych dzielnicach niegdyś ich Rzymu i lada chwila zaczną organizować straż obywatelską. Owszem, trzeba burzyć by budować od nowa, musi być gorzej żeby było lepiej, nie patrzmy w przeszłość, patrzmy w przyszłość
Ale pytania pozostają. KTO SIĘ BAWIŁ LEPIEJ? W którym fandomie więcej było/jest zwykłej, prostej, ludzkiej uciechy?
Czy w fandomie już nie o zabawę chodzi?
Krzysztof Sokołowski