Pewnego lutowego, spędzanego z przyjaciółmi wieczora, o jakiejś bardzo późnej godzinie spojrzałem na zegarek i.. nie zobaczyłem wskazówek, tylko zamazaną plamę cyferblatu. Że nie widziałem ich prawym okiem, to było normalne, na prawe oko zawsze byłem dalekowidzem, mam po prostu za krótką rękę. Nienormalne było, że nie widziałem ich lewym okiem, na odmianę od zawsze krótkowzrocznym (efekt czytania w dzieciństwie w łóżku, na lewym boku, pod kołdrą i przy latarce). Pole widzenia lewego oka niemal w całości zasłaniała mi chmura w ohydnym sraczkowobrązowym kolorze.
Operacja przyklejenia siatkówki trwała niemal pięć godzin. Po prawie miesiącu od feralnej niedzieli wychodziłem ze szpitala uzbrojony przez lekarzy w wiedzę, że za około pół roku czeka mnie operacja „do pary” i „dopiero wtedy będzie można coś powiedzieć”, ale tak w ogóle to policzę sobie za szczęście, jeśli lewym okiem będę widział światło. Na prawe, pocieszyli mnie lekarze, trzeba bardzo uważać, bo oczu jest para i nieszczęścia też chodzą parami. I w ogóle mam przygotować się na najgorsze w postaci białej laseczki.
Jak nie umrze to żyć będzie…
Pal diabli nerwy, stresy, huśtawkę nastrojów, odstawienie od kierownicy i konieczność cotygodniowego (po dwóch miesiącach comiesięcznego) meldowania się w przychodni przyszpitalnej w oczekiwaniu na wyrok: „no sorry, nie załapało”. Pal diabli zabiegi dodatkowe, w tym przybijanie siatkówki (w żargonie, wbijanie gwoździ) stu trzydziestu siedmioma – w żargonie – „strzałami” z lasera, od których oko wypływa z łba wielkiego jak bania i odpowiednio do rozmiarów obolałego. Najgorsze było to, że kompletna zmiana widzenia wysłała stare okulary na śmietnik, a nowych mogłem się spodziewać za jakieś osiem miesięcy… jak dobrze pójdzie, a wcale nie musi. Nie byłem w stanie czytać dziewięćdziesięciu procent książek drukowanych, tylko to się liczyło. Wielka czcionka, odpowiednio smoliście czarna, odpowiednio skontrastowana z białym papierem najwyższej jakości… to jeszcze jakoś trafiało w biedny, zdezorientowany nietypowym inputem mózg, w ogłupieniu produkujący zawroty głowy, mdłości i inne atrakcje. Ale tak drukuje się niewiele książek z tych, które muszę czytać, bo z czytania żyję.
Jeśli brzmi to jak skarga na brzydką rzeczywistość, nic bardziej mylnego. To tylko rewers monety.
***
Awersem monety o nominale 2018 jest:
czyli:
1. Osiemnaście opowiadań najszerzej rozumianej fantastyki opublikowanych w trzech tomach (jeden o podwójnej numeracji) odrodzonego Fenixa Antologii i w pierwszej książce „Biblioteki Fenixa”: „Kołysance stop” Bartka Biedrzyckiego.
2. Trzynaścioro opublikowanych autorów, z których co najmniej dziewięcioro osobiście posłałem na boisko wprost z ławki rezerwowych, na którą skazał ich miłościwie nam panujący biznes wydawniczy wyrokujący: „Nie sprzedadzą się. Za dobrzy”.
3. Piętnaście specjalnie wyselekcjonowanych tekstów publicystycznych i krytycznych z rodzaju tych, na które NIGDZIE nie ma dziś miejscach. Wybranych nie ze względu na chwytliwość, nie klikbajtowych i nie podlizujących się planktonowi niekompetencją i rażącym prostactwem warsztatowym. Takich, które nie umierają w tydzień. Do których się wraca, bo warto.
Wśród nich jest reaktywowany legendarny cykl Marka Oramusa, „Piąte piwo”
4. W Fenixie jest też komiks, ale za komiks odpowiada Bartek RedNacz (Oby Żył Wiecznie) – mogę o nim napisać tyle, że „misie” podoba.
5. Fenixowi udało się powołać do życia nagrodę, „Fawkesa dla książki z cienia”. Pierwszą upamiętnioną nim „książką zapomnianą” został „Upiór południa” Mai Kossakowskiej. Być może – istnieje taka nadzieja – nie jest to nagroda, która przyszła i poszła, taka sensacja jednego wręczenia. Jeśli tak, będzie to na fantastycznym rynku prawdziwy ewenement.
6. Fenix znalazł sobie miejsce „konwentowe” na dwóch średnich conach z gatunku tych będących statystycznymi wyjątkami: uczestniczy w nich znacznie poniżej 90% „planktonu fandomowego”, znajdującego pociechę wyłącznie w tłumie najmarniej pięciocyfrowym. Z przyjemnością przyszło mi stwierdzić, że nie tylko Nidzica… a właściwie już nie-Nidzica…
***
Awersem monety o nominale 2018 jest też Fenix online, a w nim, między innymi:
1. Archiwum tekstów ze „starego Fenixa” – tego od Rafała Ziemkiewicza i Jarka Grzędowicza. A w nim teksty literackie i krytyczne, które przez dziesięciolecia stały się, podobno, legendarne:
z „Kącika złamanych piór” Feliksa W. Kresa,
z „Piątego piwa” Oramusa
z „Tygrysa Szablastodziobego” Pauliny Breiter
2. Mój konik, czyli dokonane przez nieocenioną Dominikę Węcławek kolejne wskrzeszenie – cud wskrzeszenia staje się fenixową specjalnością – tym razem tradycji tworzenia spójnej całości fabularnej z publikowanych cyklicznie opowiadań
To czysta klasyka, ale ze współczesnym twistem: w kosmos leci statek zwiadowczy, a na statku, wśród załogi jest dziennikarka relacjonująca coraz dziwniejsze zdarzenia…
3. Materiały bieżące, z różnych powodów nie znajdujące miejsca w papierowym Fenixie, na przykład podcasty.
Fenix zdążył też już złożyć – o prawda w innym redakcyjnym składzie, ale jednak Fenix – numer pięć (tom czwarty), pierwszy z 2019 roku. Tom ten jeszcze się nie ukazał, a już wzbudził sensację planktonu czytelniczego – nawiasem, sam termin „plankton czytelniczy” zyskał popularność właśnie dzięki niemu.
***
Zaledwie przed miesiącem (z kawałkiem) założyłem na nos nowe okulary. Po ponad dziewięciu miesiącach wróciłem do normalnego życia tłumacza i krytyka czyli kogoś, kto musi czytać, żeby mieć co jeść i gdzie mieszkać. Przez dziewięć miesięcy byłem funkcjonalnie niepełnosprawny tam, gdzie to naprawdę boli.
Patrzę teraz na już prawie zeszły rok z głęboką satysfakcją.
Mogłem paść jak kłoda tym bardziej do kłody podobny, że kłoda sama się nie podniesie i ja się mogłem nie podnieść. Fabryka Słów podała mi pomocną dłoń, akceptując nieakceptowalne opóźnienie w przekładzie i zapewniając kolejne zlecenie. RedNacz (Oby Żył Wiecznie), choć tupał, płakał, pokrzykiwał i rwał włosy z bródki podał mi jednak pomocną dłoń, wziął na klatę ciosy wymierzone we mnie. Wątpię, żeby mnie kochał nad życie więc pewnie uznał, że to mu się opłaci, ale dla mnie to tym bardziej komplement. Była także pewna tajemnicza pani w sam raz na brzydką pogodę…
***
Mnóstwo rzeczy leży pozaczynane i czeka na swoją chwilę. Zaległości z trzech czwartych roku nie odrobi się w jego jedną dwunastą, zwłaszcza najeżoną świętami. Mniej więcej trzy czwarte tych rzeczy związana jest w połowie z Fenixem, a w połowie z pracą krytyczną.
Może to śmieszne, ale te zaległości cholernie mnie cieszą. Jak długo mam czym patrzeć w przyszłość, przyszłość jest co najmniej… ekscytująca.
Jeszcze nie pora na odcinanie kuponów.
Jeszcze nie służy mi sofa do drzemki.
Krzysztof Sokołowski.