30
lis
2018

Fantastyka prefabrykowana

Po pierwsze mamy „Kataklizm”, bo postapo zawsze się sprzeda. Czym jest „Kataklizm”na razie nie wiemy, będą kolejne tomy i jakoś muszą się sprzedać.
Potem mamy Królestwo, steampunkowe, bo steampunk zawsze się sprzeda. Królestwo jest cywilizowane (bogacze mają spłukiwane toalety), kapitalistyczne i drapieżne. Musi podbić sąsiednią krainę, bo w sąsiedniej krainie da się wyrąbać i wykopać paliwo pod kotły.

Z Królestwem sąsiaduje kraina fantasy, w której rządzi magia, bo fantasy zawsze się sprzeda. Królestwo demoluje krainę fantasy, bo military SF zawsze się sprzeda. W Królestwie magia, bez której fantasy nie byłoby fantasy, jest tabu. Obdarzonych nią izoluje się, wraz z rodzinami. Ma to nawet jakieś tam uzasadnienie, bo niekontrolowana magia może maga zniszczyć, wywołując przy okazji pożary, wybuchy i w ogóle nieszczęścia. Szkolić magów Królestwo nie zamierza, jak wspomniano wyżej, magia jest w nim tabu.

Jeśli receptą na sukces jest składanie bestselleru z istniejących bestsellerowych elementów jak z klocków, to „Magia i stal”, pierwszy tom cyklu „Blackwater” Nika Pierumowa (Wydawnictwo Akurat, 2018) sukces odniesie, choćby nie chciała. Ale bardzo chce.  Czego dowodem skonstruowany z klocków jak wyżej świat, w który Nik Pierumow wrzuca bohaterkę: małą Molly Blackwater z Królestwa, odkrywającą w sobie magiczne talenty, gwarantujące jej los marny i zgubę. Ale Molly jest przedsiębiorcza, jest bardzo inteligentna, więc zamiast czekać na wyrok losu pryska z Królestwa do krainy fantasy… w towarzystwie kotki, bo jak to dobitnie udowodnił niejaki Philip Pullman (i Facebook) kotki zawsze się sprzedają. Molly bierze udział w wojnie po obu jej stronach, uczy się magii, dokłada swą niebylejaką moc do próby opanowaniu groźnego wulkanu – przykład N.K. Jemisin dowodzi, że opanowywanie wulkanów dobrze się sprzedaje – po czym…

… czekamy do następnych tomów, oby dobrze się sprzedały.

Do następnych tomów czekamy także na zablurbowany na tylnej okładce cyberpunk, który oczywiście dobrze się sprzedaje. W pierwszym tomie obecności cyberpunku nie stwierdzono. Autor chowa asa w rękawie?

A jednak to nie tak, że Nik Pierumow nie dodał do „Magii i stali” nic od siebie, że nie ma w jego książce rosyjskiego folkloru. Rosyjskość mamy w obfitości. Otóż Pierumow sięga wprost do tradycji klasycznej fantastyki radzieckiej, entuzjastycznie piętnującej kapitalizm i jeszcze entuzjastyczniej wychwalającej zalety komunizmu. Kiedyś w Amerykę waliło się wprost twardą SF, dziś mamy steampunkowe Królestwo, pozostało jednak co ważne: pryncypialne potępienie ucisku proletariatu przez kapitalistów, aż do podania co do grosza (i ni w pięć, ni w dziewięć) zarobków, skazujących proletariuszy na głód, chłód i poniewierkę, a kapitalistom pozwalających na luksusy i służbę. Pryncypialnie potępione zostają także unoszące się nad drapieżnym, ekspansywnym, ponurym Królestwem dymy słoneczko kryjące oraz to, że wszyscy mieszkańcy rodzinnego nomen omen Nord Jorku Molly kaszlą od smogu i boją się jawnej tajnej policji. 

Kiedyś ZSRR uwielbiano wprost, dziś nie ma ZSRR, lecz po dawnemu ta kraina fantasy żyje w harmonii z Naturą przez wielkie „N”, jej mieszkańcy zaś, noszący odzież prostą a wygodną w postaci zgrzebnych koszulin z „twardego” [sic! – tak w tłumaczeniu] płótna, są szlachetni, walczą tylko w obronie własnej, bardzo dbają by w tej walce nie przesadzić oraz oczywiście honorowo dotrzymują słowa, choćby mieli za to zapłacić zagładą. Mieszkają w lasach i miasteczkach, w których niektórzy są wprawdzie bogatsi, ale nikt nie jest uboższy [sic!] – polecam opis takiego miasteczka targowego. Ich magowie zaś chętnie przemieniają się w niedźwiedzie, także białe. No i, by rozwiać wszelkie wątpliwości, obywatele krainy fantasy nazywają się… „Rooskies”.
Ufff…

Ktoś kto, jak ja, po fantastyce rosyjskiej spodziewał się czegoś więcej niż bezwzględna eksploatacja cudzych pomysłów podlanych nacjonalistycznym sosem, mocno się Nikiem Pierumowem rozczaruje. Ale że dzisiejszy czytelnik masowy wydaje się preferować zawsze więcej zawsze tego samego, serię „Blackwater” czeka jasna przyszłość.

 

Krzysztof Sokołowski.

Share

You may also like...