13
mar
2017

Najlepszy człowiek w swoim świecie, dość dobry dla każdego świata: Jacek Komuda, „Czarna szabla”, Fabryka Słów, 2007-2017

„Las krwawych pali nie był najstraszniejszą częścią tego theatrum. Rotmistrz oszczędził dzieci. Małe, brudne, w poszarpanych świtkach, w zakrwawionych koszulinach kuliły się przy krwawych palach. Jedne szlochały, chwytały za nogi swych rodziców, nawoływały ich nadaremnie, krzyczały z boleści, tarzały się w błocie i krwi, modliły, a czasem bezsilnie potrząsały drągami, myśląc, że uwolnią bliskich. Nadaremnie. Ich matki i ojcowie byli martwi albo konali na palach, krzyczeli, czasem przyzywali dziatki lub szlochali, widząc, jak ich synkowie i córki wyciągają do nich ręce, jak padają na kolana w wielkiej rozpaczy”.
Jacek Komuda „Czarna szabla”

#

Jeżeli pisarz nawet fantastyki, nawet historycznej, chce pisać o PRAWDZIWYM świecie (a o czym innym warto pisać?), to pisze „Czarną szablę”. Pisze o świecie

w którym chamstwo nie znające miary górę bierze nad tym, co niesie tradycja, a co drogie było dziadom, wnukom drogie być powinno, bo nie masz jak tradycja, gdy na czymś oprzeć się trzeba, a sił brakłszy. O dworach stuletnich przez fornali rządzonych fornalską modą, ruinach domów zacnych, niechby i skromne były, i wzroście nowych, co to nie wiadomo od kogo się wzięły, skąd przyszły i dokąd odejdą, kufry gotowizny wywożąc rozbojem, fałszywym świadectwem i żydowską modą zdobytych, tylko krew i płacz zostawiając. Co pamiętane im będzie, póki człek uczciwy znak krzyża potrafi uczynić.

Pisze o starcach pogardzanych, o panienkach pohańbionych, za dobrą, a czasami i niedobrą monetę w święty związek małżeński sprzedanych i panienkach hańbiących rodowe miano, którym w to graj, bo i gotowizny im nie zbraknie, i stajennych w majątku nie zbraknie.

Pisze o ziemi pylistej popioły rodzącej tam, gdzie niegdyś łany pszenicy kłaniały się wiatrowi. Pustkach jak okiem sięgnąć, gdzie w dzień słońce czerwone jak krew przebiega sine niebo, a nocami do bladego księżyca wyją nie wiesz: upiory, wilcy, czy zdziczałe psy.

Pisze o królu, władcy niezdatnym ni w polu, ni w łożu, dnie i noce przy stole i kielichu trwoniącym, to żrącym niepowstrzymanie, to niepowstrzymanie popuszczającym, od czego nowa mu się ochota do dobrodziejstw stołu i kielicha czyni. O sejmach, co je rwą, by nic dobrego nie wyrosło z silnego lecz sprawiedliwego rządu. O sędziach przekupnych pisze, co za trzos, nawet niezbyt pękaty, proces gotowi są prowadzić i tylko za trzos go skończą, zawsze tak, by cięższemu oddać sprawiedliwość.

I tak się dzieje od głowy, której nie ma, jeśli korzyści własnej nie ma, po paluch podagrą szarpany, która chorości całego człowieka jest dowodem. Na górze uczta nieustanna, rozpustna, im więcej pachołki podają, tym więcej pożresz, choćby pęknąć przyszło, na dole ludzie płaczą, niezdolni niewinności bronić. Bo sami pozostawieni są sobie, bo wczorajszy przyjaciel jutro ci śmiertelnym wrogiem, nie przewidzisz, a szablę podnieść ręka niewładna, gdy nec Hercules contra plures.

„Co za świat, co za świat! Groźny, dziki, zabójczy. Świat ucisku i przemocy. Świat bez władzy, bez rządu, bez ładu i miłosierdzia. Krew w nim tańsza od wina, człowiek tańszy od konia. Kogo nie zabił Tatarzyn, tego zabił opryszek, kogo nie zabił opryszek, tego zabił sąsiad…”.
Władysław Łoziński „Prawem i Lewem”.

#

Ale we wszystkim, co jeszcze można nazwać sztuką, jest pewien element odkupienia. Jest i w „Czarnej szabli”, bo tymi, przywiedzionymi do nędzy gais, boris et graniciebus idzie galopem ktoś, kto sam nie jest nędznikiem, ktoś, kto nie jest ani zdemoralizowany, ani tchórzliwy. To on jest bohaterem, to on jest wszystkim. Jest człowiekiem pełnym, człowiekiem przeciętnym, a jednak niezwykłym. Jest – jeśli użyć wyświechtanego wyrażenia – człowiekiem honoru, z instynktu, nieuchronnie, wcale o tym nie myśląc, a już z pewnością nie mówiąc. Jest najlepszym człowiekiem w swoim świecie i dość dobrym dla każdego świata. „Czarna szabla” to przygody takiego człowieka w poszukiwaniu ukrytych prawd i nie byłyby to przygody, gdyby nie przydarzyły się temu, kto szuka  przygód. Jego ostrość widzenia jest zdumiewająca, ale wymaga jej świat, w którym żyje. Gdyby było pod dostatkiem ludzi takich jak on, świat byłby miejscem, w którym można by żyć bezpiecznie, a zarazem miejscem dość ciekawym, aby żyć w nim było warto.

„Dostałem tę książką przez łeb, jakbym dostał szablą… czarną szablą. Doskonały pretekst, żeby porzucić ten łzawy padół i spędzić kilka wspaniałych wieczorów wśród stepów, honorowych ludzi i prostych reguł. To brutalny, ale i piękny świat, który odszedł, a mimo to – dzięki Komudzie – pojawia się znowu na wyciągnięcie ręki. Ech…. wynająć by pana Dydyńskiego…”
Jarosław Grzędowicz.

[Disclaimer] Ten wpis jest swego rodzaju żartem, ale żartem „na poważnie”, a nie takim „ha, ha, ha…”. Zacytowałem w nim – częściowo expressis verbis, a częściowo ubarwiając stylizacją języka – słynną krytyczną rozprawkę pewnego słynnego amerykańskiego pisarza, mającego nawet pewne związki z fantastyką. Tak słynnego, że wydawca Jacka, Fabryka Słów, mógłby pewnie pokusić się nawet o jakiś konkursik na jego rozszyfrowanie?
Mnie tu prawie nie ma, jest prawie wyłącznie on. A pomysł użycia akurat tego „zagadkowego” autora i tego fragmentu jego tekstu podsunął mi… Jarek Grzędowicz, pisząc na czwartej okładce: „Ech… wynająć by pana Dydyńskiego…”.
Chciałoby się, och jakby się chciało!

Krzysztof Sokołowski

[dla tego wpisu włączone są komentarze]

Share

You may also like...