26
lis
2016

(Za)cicho nad trumną

Dwudziesty siódmy listopada. Kolejna rocznica śmierci Kena Russella. Wśród „fantastów” i ta śmierć, i jej rocznice przeszły – jeśli się mylę, proszę mnie poprawić – cichutko. Niemal bez echa.

Musi być cholernie majętny ten nasz światek, skoro tak beznamiętnie godzi się z utratą podobnego bogactwa. Albo wyjątkowo głupi… z tego samego powodu. Do dziś, donośnie jak zwykle, labidzi, że jest artystycznie niedoceniany, z histeryczną wręcz  gwałtownością próbuje dowodzić, że nie gorszy z niego „mainstream” od „mainstreamu”, lecz zarazem nie umie zadumać się nad twórcą, który wymogi artystycznej odwagi – i fantastyczności – godził z wdziękiem geniusza.

#

Zapomnieć o „Odmiennych stanach świadomości” (1980) to już rodzaj duchowego samobójstwa.

Jest w tym psychodelicznym filmie o naukowcu, przeprowadzającym na samym sobie badania paralelne do tych prowadzonych w rzeczywistości***, wszystko, czego wymaga się od solidnej fantastyki… łącznie z olśniewającymi, pionierskimi w swoim czasie efektami specjalnymi. Ale jest też ogromna „nadmiarowość” wyobraźni, rozszerzająca granice fantastyki poza granice rozumienia fanów.

Mowa tu o biologii, o neurologii, o mitologii i religii, o kontrkulturze i kosmologii. Wyobraźnia Russella rozrywa więzy logiki, a konsumowane przez bohatera tajemnicze narkotyki zmieniają go w finale w ukochane zwierzę fantastów: groźną, ale i żałosną małpę. Zaakceptowanie praw artystycznej wyobraźni wymaga jednak pewnego wysiłku – tak, tak! – intelektualnego. Zapomnieliśmy o Russellu, bo dziś fantastykę konsumuje się chętniej z wyłączeniem intelektu.

#

Jeśli za samobójczy gest fantastów uznamy odsunięcie za horyzont świadomości (i pamięci) „Odmiennych stanów świadomości” co powiedzieć o odrzuceniu „Gotyku” (1986)? Obrazu jednej szalonej czerwcowej nocy 1816 roku, gdy Mary Shelley stworzyła nadal żywe – więc bliskie nieśmiertelności – postaci doktora Frankensteina i jego potwora, a John William Polidori współczesnego, arystokratycznego wampira?

I choć „Gotyk”, gotycki horror, gatunkowo bardzo różni się od „Odmiennych stanów świadomości”, to ważniejsza jest ich wspólnota stylistyczna. Tu i tam mamy atmosferę grozy, niesamowitego szaleństwa jak po narkotykach, oddane fenomenalnie obłąkaną kamerą. Zachwyca wizualne bogactwo czerpiące, zda się, z tradycji raczej barokowego malarstwa. Ale bardziej nawet niż „barokowa”, wyobraźnia tych filmów jest jego własna, russellowska.

#

Co powiedzieć o zignorowaniu przez światek fantastyki „Diabłów” (1971), filmu powstałego z inspiracji opartej na faktach powieści szanownego ojca fantastyki, Aldousa Huxleya? Fakty owe, nawiasem mówiąc, zainspirowały również Iwaszkiewicza, a potem Kawalerowicza w „Matce Joannie od Aniołów”, ale Russel ze swą szaloną kamerą wszedł najgłębiej w dramat ambicji i religii, seksu, polityki i władzy… ingrediencji i przypraw o smaku, który uczynił tak nieprawdopodobnie egzotycznym.

Żenujące odrzucenie, zapomnienie, dotknęło równie brawurowego – i kolejnego szalonego – manifestu artystycznej wolności: „The Fall of the Louse of Usher” (2002). Jakim cudem ufało się fantastom przegapić dzieło rozwijające w sposób tak przewrotny motywy opowiadań jednego z ich ukochanych ojców – założycieli, Edgara Allana Poe?

#

Zaiste, zbrodnicza to rozrzutność: nie pamiętać o Kenie Russellu. Należało mu się więcej choćby za to, jak traktował motywy „nasze”, fantastyczne, ale nie tylko. Filmy fantastyczne idealnie, gładko, bez widocznych szwów łączą się w jego dorobku z obrazami tematycznie tak od nich odległymi jak „Lisztomania” choćby czy „Tommy”.

Nawet zakamieniali wrogowie, a wielu ich miał, nie odmawiali Kenowi Russellowi tytułu wielkiego artysty, a my, fantaści, odmawiamy mu tytułu twórcy fantastyki? Domagając się zarazem, że skończę na tym, od czego zacząłem, prawa fantastyki do uznania jej za intelektualnie i emocjonalnie twórczą? Ba, powtarzamy, że fantastyka i „reszta świata” to w gruncie rzeczy awers i rewers tej samej monety? Gdyby okazja była właściwsza roześmiałbym się serdecznie… choć niewesoło.

Krzysztof Sokołowski

***Mowa o badaniach Johna C. Lilly’ego nad deprywacją sensoryczną, podczas których ochotnikom, na których je prowadzono, podawano m.in. meskalinę i LSD. Przy okazji: „Odmienne stany świadomości” to filmowy debiut Williama Hurta i Drew Barrymore. Scenariusz napisał Paddy Chayefsky (jedyny scenarzysta, który dostał trzy Oskary za scenariusze „solo”, Woody Allen i Coppola mieli współscenarzystów), w/g swej jedynej powieści… fantastyczno-naukowej. Jest o czym zapominać.

Tekst pierwotnie opublikowany w: „Czas fantastyki”, 1 (30) 2012, z późniejszymi zmianami.

[dla tego wpisu włączone są komentarze]

Zapisz

Share

You may also like...