Urodzony w 1947 r., mieszkający wraz z rodziną w cichym, spokojnym i sielskim Maine, Stephen King z pewnością zasługuje na przyznany mu przez krytyków tytuł „króla makabry”. Króla, którego ukoronowało nie tylko powodzenie u czytelników, czyniące go człowiekiem bogatym, lecz także zaproszenie do prowadzenia wykładów uniwersyteckich, na których uczy on swych przyszłych następców budowania nastroju i technik, mówiąc słowami krytyka „Sunday Telegraph” „zdolnych pozostawić czytelnika w stanie szoku”. Jeśli ktoś wietrzy w tym zdaniu reklamowa przesadę, powinien jak najszybciej przeczytać słynne „Lśnienie” – po lekturze tej powieści można rzeczywiście bać się wejść do przysłowiowego ciemnego pokoju. Można bać się ciemności, których nie zapełniają wcale rekwizyty z tradycyjnego horroru.
#
U Kinga nie ma oplatających szyję macek, duchów, potworów i zamków, w których z zakurzonych trumien wstają potomkowie zdegenerowanych arystokratów – wampirów. Te stare dekoracje, które ciągle jeszcze próbuje się na siłę odmalować, dawno powinny już znaleźć się w muzeum zeszłowiecznej literatury. Trzeba wielkiego talentu, by wśród nich znowu zamieszkał strach. King jest „tylko” pisarzem paperbacków i grozę znajduje bliżej: wśród czystych domów sąsiadów z tej samej uliczki, zarabiających nieco powyżej średniej krajowej i w sobotę koszących wypielęgnowane trawniki. Wśród ludzi, którzy żyją tak bezpiecznie i sami są tak bezpieczni, jak tylko jest to możliwe. Wśród ludzi nie mających się czego bać; tych, którym uczucie strachu powinno być jak najbardziej obce. Bohaterom Kinga łatwo jest zazdrościć – prawie wszystkiego. Z wyjątkiem ogarniającego ich szaleństwa.
#
W „prawdziwej” literaturze i „wielkiej” sztuce długą tradycję ma motyw bohatera, przed którego oczami zamazuje się realny świat, ustępując miejsca groźnej krainie wyobraźni. Prawdziwy (a przynajmniej prawdopodobny) opis wędrówki po ścieżce łączącej te dwie tak różne krainy, bywa wyzwaniem dla talentu, egzaminem z czegoś więcej niż sprawność pióra. Nietrudno zauważyć zabiegi, dzięki którym King upraszcza sobie drogę, wyraźnie widać jak omija przeszkody i chodzi na skróty. Z trudem przyszłoby w jego książkach odnaleźć przekonująco pokazany wszechświat wariata – człowieka, który przekroczył granicę, zza której najczęściej nie ma powrotu. Nie ma w nich szaleństwa jednostki jako symptomu szaleństwa świata, brak jest choćby prób zrozumienia tych jego mechanizmów, których znajomość pomagałaby nam współczuć lub lepiej pojąć bohaterów. Słowem – King ucieka od tego, co jest sferą jego czytelnikom nieznaną. Ucieka jednocześnie od wyeksploatowanych, fantastycznych „realiów” typowego horroru klasy „B”, część z nich już wymieniliśmy. Pozostaje mu, wydawałoby się, niewiele. Zwykły świat, który czytelnicy znają doskonale i umieszczony w tym świecie człowiek, taki sam lub prawie taki sam jak oni.
#
Bohater Kinga musi być zwykłym szarym człowiekiem – siła takiego horroru zależy od tego, jak dalece w przedstawionej postaci zdołamy rozpoznać samych siebie. Gdzie, w głębi jej (naszej) duszy tkwi zadra, coś się nie udało, coś poszło lub idzie nie tak. I nagle dobrze znana, łatwo rozpoznawalna rzeczywistość, zwykły, otaczający każdego z nas świat staje się tłem, z którego wypełza monstrualnych rozmiarów bestia naszej zemsty lub naszego marzenia. „Kraina nieznana” (Here There Be Tygers”) to pod pewnymi względami opowiadanie wręcz wzorowe – zemsta przybiera w nim właśnie postać bestii: tygrysa, który uciekł z klatki chorej wyobraźni i zmaterializował się w najdziwniejszym z miejsc. W toalecie dla chłopców bardzo zwyczajnej, bardzo spokojnej amerykańskiej szkoły.
#
King jest paperbackwriterem z gatunku tych, których tak łatwo krytykom „prawdziwej” literatury wysłać do piekła rzemieślników. Przyjemności klasyfikacji i przekładania z szuflady do szuflady nie zakłóca im głos czytelników – jeśli postawimy mur wokół masowego rynku paperbacków, za murem jest on cieńszy od pisku myszy i łatwo zagłusza go nawet szelest papieru. Bycie paperbackwriterem nie oznacza jednak, że pisze się wyłącznie zła literaturę. Pociąga za sobą jedynie pewne obowiązki: między innymi konieczność stałej obecności na rynku, pisania nowych książek nim zestarzeją się stare. King więc pisze szybko i na zamówienie, świadom tego, że jego odbiorcą jest człowiek żyjący tu i teraz, a nie hipotetyczna potomność. Zapewne dlatego w licznych jego powieściach to, co w pisanych bez bezpośredniego nacisku rynku opowiadaniach bywa klarownie jasne, jest nieco rozmyte. Nawet jednak pisane (jak „Kraina nieznana”) tylko dla przyjemności opowiadania przemawiają z wielką siłą do wyobraźni masowego odbiorcy. Nie wątpię, że gdyby utwory takie w większej liczbie znalazły się na polskim rynku, zostałyby przez krytyków albo nie zauważone, albo bardzo systematycznie i bardzo uczenie wdeptane w ziemię. A to, że na całym świecie mają miliony czytelników, nie spędziłoby snu z powiek piszącym dla siebie i kolegów krytykom, ciągle pewnym tego, że upiory budzą się tylko wtedy, gdy rozum śpi.
Krzysztof Sokołowski
Pierwotnie opublikowane w: „Radar” 622, 1 stycznia 1987.