10
paź
2013

Cenny głęboki oddech (Sergiej Sniegow)

Można powiedzieć, że do miasta zjechał cyrk. Rozstawił kolorowe namioty, ozdobił sznury chorągiewkami, na maszt wciągnął głośno łopoczące flagi, wypakował tresowane zwierzęta, akrobatów, żonglerów, magików i klaunów, odbył kuszącą paradę.

Nic tylko kupować bilety. To jest ruski cyrk ale jakoś nie chce się kojarzyć z tym, co lubimy tak właśnie nazywać… chyba że wypowiadamy te słowa z podziwem. A „Cyrk Siergieja Sniegowa”, znany pod nazwą „Ludzie jak bogowie” na ten podziw, w moim głębokim przekonaniu, zasługuje.

Mimo, jak to się mówi, „barokowego rozbuchania” autorskiej wyobraźni? A może właśnie dla niego samego. Za wielu mamy we współczesnej fantastyce autorów, pracowicie a niezdarnie wydłubujących to, co uważają za bakalie, z ciast wypieczonych przez innych autorów. Lepiących z nich coś, co ani wygląda, ani smakuje, żeby już nie wspomnieć o syceniu. Wyobraźnia wyrywająca się poza konwencjonalne ograniczenia ściśle definiowanych gatunków…

jeśli Anglia to XIX wiek + para = steampunk,
jeśli miasto to sexy wampir [diabeł, anioł, demon] + plus seksy laska – seks = „urban fantasy”

…jest czymś, co powinno się cenić jak skarb, rzadki więc tym cenniejszy. Zwłaszcza gdy, jak w ruskim cyrku, tajfun wyobraźni podlega jednak kontroli i jeśli w pierwszym akcie nad super hiper miastem przyszłości polatuje smok, to nie przez przypadek. I Aniołowie o manierach wieśniaków napitych pod sklepem tanim piwskiem też nie okażą się tym, na co wyglądają. Fuzja w pierwszym akcie strzela nieuchronnie… i nieoczekiwanie.

#

„Ruski” cyrk, „ruska” rewia na lodzie… każdy „ruski” spektakl jest wielki ale też, musimy przyznać, zawsze jest mistrzowsko wykonany. I zawsze zaskakuje. Choćby tym, że poskrobanie lśniącej powierzchni ujawnia nieoczekiwane rysy: ludzie jak bogowie mają humory, bywa że szlag ich trafia, nieobce im słabości, przeżywają bardzo ludzkie tragedie, biorą w cztery litery i nie oczekujcie happy-endu.

Najprościej można to ująć tak: czytanie Sniegowa po dziesiątkach książek współczesnej fantastyki jest jak oddychanie oboma płucami. Głęboki – ale taki naprawdę głęboki – wdech gdzieś, na plaży kawałek za Karwią, gdzie nawet w sezonie bywa pustawo, a morze jest pełne i czyste. Pierwszy, drugi i trzeci. Od tego może się zakręcić w głowie, a nie wszyscy lubią, jak im się w głowie kręci. Bo nie jest przeżycie „eleganckie”, nie uchodzi za „kulowe”, za wyrafinowane, za szampan z truskawkami. Ale moim zdaniem szybko wypite zimne piwo w upał jest jednak przyjemniejsze, zwłaszcza że te truskawki to nie oszukujmy się, plastykowe takie, a za szampan robi białe musujące na kilka kroków jadące siarką i co z tego, że diabelską?

Krzysztof Sokołowski

Share

You may also like...