14
maj
2013

Kto nie chce zgłupieć, niech trzyma się z dala od zony i stalkerów (czyli o wyższości tego co było, oczywiście)

 

Rok 1972 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały… nie klęski jednak, lecz kolejne nadzwyczajne w historii fantastyki wydarzenia. Dobiegał końca czas dominacji fantastyki „antropocentrycznej” czyli tej, w której Kosmos i Obcy istnieli po to, żeby pożądać naszych dziewic / krwi / surowców, najeżdżać nas okrutnie z wielką przewagą i ulegać morale (bo nie sile przecież!) żołnierzy oraz pięknej córce genialnego naukowca, zawsze zachowującej przytomność umysłu i zawsze wiedzącej, który guzik wcisnąć by ocalić cywilizację białego Amerykanina. Drogę torowało sobie (skutecznie) przekonanie, że jeśli nie jesteśmy jedynymi istotami inteligentnymi we Wszechświecie to nie ma też powodu sądzić, byśmy byli wyjątkowi. Możemy być, jak to nazwał zapomniany dziś pisarz niegdyś konkurujący z Lemem, Konrad Fiałkowski, „wróblami galaktyki”.

#

„Piknik na skraju drogi” braci Strugackich z 1972 właśnie roku doskonale wpisał się w ten nurt, rewolucjonizujący fantastykę kontaktu. Ot skądś tam przylecieli Obcy, zrobili na Ziemi postój, po czym polecieli dalej, nie zwracając na nas uwagi nawet takiej, jaką my obdarzamy podczas pikniku wymienione wróble. Po miejscach lądowania Obcych pozostały zony czy też strefy, wypełnione przedmiotami i substancjami samym swym istnieniem kpiącymi z podstawowych zasad ziemskiej nauki. Strefami, naturalną rzeczy koleją, zainteresowali się i naukowcy, i czarny rynek. Zainteresowanie to powołało do życia zawód stalkera: szabrownika, penetrującego strefę by wynieść z niej co się da… i do diabła z konsekwencjami.

Strugaccy jak ognia unikają jakichkolwiek nawiązań do „pulp /sf/ fiction”. Ich strefa jest doskonale, wręcz hermetycznie wsobna. Sama oznacza swe granice w sposób tak jasny, że jaśniej się nie da. Może skrzywdzić człowieka przez akt obojętności lub nieuwagi – ot, zawali budynek lokatorom na głowę – ale nigdy nie jest mu aktywnie wroga. Stalker ginie lub wychodzi z niej okaleczony na własne życzenie: widziały gały co brały. Nawet mutacje genotypu i fenotypu powodujące, że stalkerom rodzą się potworki, są tylko i wyłącznie ich decyzją i ich winą: zona nie wydziela żadnego mierzalnego promieniowania. Można życie przeżyć sikając sprzed jej granicy za  granicę… i nic. Ale jeśli już wlazłeś i włazisz dalej, chciałeś, masz. I broń Boże nie zabieraj ze sobą broni, możesz co najwyżej skrzywdzić sam siebie. Fizyka albo działa, albo nie, tertium non datur. A jeśli nie działa to człowiek strzela, a co kule nosi, nawet nasi diabli nie wiedzą.

#

Strugaccy jak ognia unikają też romantycyzowania bohaterów. Naukowcy – i ci entuzjastyczni, jak umierający na entuzjazm po paru stronach Kirył, i ci cyniczni – to tylko pijane dzieci we mgle. Zaś stalkerzy, wszyscy bez wyjątku, są typami spod ciemnej gwiazdy, tak odpychającymi jak tylko się da albo nawet bardziej. I inaczej być nie może, taka praca. Red „Rudy” Shoehart na naszych oczach z rządnego przygód i dobrego zarobku pogodnego, zakochanego po uszy chłopaka, pracowicie odrabiającego „u naukowców” wczesną ostrzegawczą odsiadkę, zmienia się w cynicznego sukinsyna najpierw sprzedającego ciemnym typom broń tak masowej zagłady, że sam się jej boi (i uspakaja strach słowami: „co tam, ja nie dożyję!”), a potem otwierającego sobie drogę do „Złotej Kuli” przez skazanie na bardzo okrutną śmierć (w wyżymaczce) młodego chłopaka, którego nawet lubi. „Byłby z niego dobry stalker” – mówi o ofierze nie zony przecież, lecz swojej.

#

Budując na fundamencie „Pikniku” Strugackich Tarkowski w „Stalkerze” sublimuje strefę, aż staje się ona krainą przejmująco piękną, być może samoświadomą, ale na pewno nie niebezpieczną. Stalker idzie w nią w skajowej kurteczce, ludzie których prowadzi, w jesionkach. Stalker Tarkowskiego, „boży szaleniec” jest jak ewangeliczny przewodnik, wiodący ludzi, ku szczęściu, ku ziszczeniu marzeń, ku absolutowi, może nawet ku Bogu. Broń? Jaka broń! Przemoc? Jaka przemoc! Przygoda? Jaka przygoda! Czego jak czego, ale przygody w „Stalkerze” nie uświadczysz.

No, chyba że mówimy o przygodzie intelektualnej odbiorcy. „Piknik” – i w znacznie większym stopniu „Stalker” – doskonale wypełniają definicję „dzieła otwartego” Eco: żyją dopiero w procesie odbioru i interpretacji. Przy każdej lekturze zawsze stają się czymś odrobinę innym. Same w sobie są i zoną, i „maszyną do spełniania życzeń”, a stalkerzy to my. My wynosimy z nich takie tajemnice, na jakie zasłużyliśmy.

#

Ile jest zony i stalkerów we współczesnej histerii zonowski – stalkerowskiej? Tyle samo, co we współczesnej zonie jest zony wokółczernobylskiej… takiej, jaką znamy z rzeczywistości. Co między innymi oznacza, że nowa „czarnobylska zona” ma mniej walorów, niż ta „Fabrycznej Zony”. Wręcz przeciwnie, zapraszam do lektury. Pozwolę sobie dodać jeszcze, że z pewnością wymusza „willing suspension of disbelief”. Jak łatwo jest nie wiedzieć,  że dziś jest to największy w Europie, choć nieformalny, rezerwat przyrody pełen zdrowych jak byki czarnych boćków, jeleni, groźnych brunatnych misiów, a nawet moich ulubionych wilków. A dzisiejszy stalker, jak młody Red, zarabia uczciwie, w euro, choćby i tutaj.

Krzysztof Sokołowski

Share

You may also like...