W każdym Empiku z tym jego wszechobecnym zimnym, przerażającym światłem każdy klient wygląda jak zombie którym, daj Boże, nie jest. Każdy towar wygląda jak chińszczyzna, którą jest. Każda książka wygląda odpychająco. Każda płyta odpycha ceną. A obsługi, zawsze niekompetentnej, nigdy nie ma, co dokucza wyłącznie wówczas, kiedy szuka się zawsze przemyślnie ukrytej toalety.
Nie lubię Empików. Lasciate ogni speranza…
#
Tym razem jednak, jeśli pominąć co wyżej, a co już zawsze będzie straszyć z tła, w Empiku Junior powiało świeżością, a nawet, można powiedzieć, nieempikową normalnością. Nie było tłoku. Nie było „hajpu” (czyli „hype”, czy zadęcia). Nie było celebrytów z ekranu i prób dopasowania się do celebryckiego poziomu przez zaniżanie go do nieistnienia. Ot, trzech panów za długim stołem (sam Tomek – koszykarz mógłby się na nim wygodnie przespać) rozmawiało sobie na tematy różne z przewagą tematu „Czerwonej mgły”, a ludzie ich słuchali, bo nie była to głupia rozmowa.
Słowem wciskana bez mydła „Fala czerwonej mgły” nie zalała niczego, bo jej na szczęście nie było. Nic nie mgliło horyzontów, nie obrażało intelektu, nawet mnie prawie nic nie irytowało. A ostatnio irytuję się wręcz przesadnie, tolerancja na głupotę wyraźnie mi się wyczerpuje. Tym poważniej proszę potraktować te komplementy.
Zwłaszcza komplementy należące się Przemysławowi Truścińskiemu. Za swobodę, humor, pewność siebie i odświeżające niezachwiane przekonanie, że dobrze wykonał swą robotę. Za to, że bez problemu przejął rządy za stołem i to on od chwili, gdy pojawił się, spóźniony, dzielnie kierował spotkaniem aż do jego końca, spychając Pana Prowadzącego gdzie jego miejsce, do narożnika. A przede wszystkim za to, że na sesji autografów odręcznie, pracowicie zdobił książki kupione przez „zwykłych czytelników”. A to potrafi, oj potrafi. Zderzenie jego wystawionych na scenie ilustracji z „Czerwoną mgłą” jako książką z jej paranoiczną okładką (o której miałem przyjemność pisać, z której miałem nawet przyjemność żartować), dodawało promocji specyficznego uroku.
#
Och, gdyby ktoś chciał się przyczepić miałby do czego. Nawet do Przemysława Truścińskiego za jego przekonanie, że dzieje się coś immanentnie złego, jeśli pisarz ośmieli się w swej własnej książce przedstawić swą własną ocenę tego, co się wokół niego dzieje. Może ktoś powinien mu powiedzieć, by miarkował się w wyrażaniu przesadnie politpoprawnych opinii, jako że na sali siedzi wdowa po autorze, który umiał nie ukrywać swoich wręcz przeciwnych. Dzięki czemu, Panie Przemysławie, na zawsze wrył się w pejzaż polskiej fantastyki, a jego nazwiskiem nazwano najcenniejszą gatunkową nagrodę, czego i Panu życzę, lecz wątpię, by Pana spotkało. Oczywiście do Prowadzącego, który z wyraźnym zażenowaniem wspomniał o wartości patriotyzmu i religii w „Czerwonej mgle” i „Czarnym horyzoncie” nazywając poglądy Tomka „reakcyjnymi”. Ach, ci dziennikarze… tak przesiąkli obowiązkowym sposobem niemyślenia, że słowo „konserwatyzm” na zawsze będzie dla nich obelgą, której powinno się unikać w „przyzwoitym towarzystwie”. Do obu panów za to, że jak patoka płynęła z ust ich nie łacina, lecz strumień pochwał tak słodki, że aż przesłodzony. Osobiście i prywatnie wolałbym rozmowę może nieco bardziej merytoryczną. Ale nie dla mnie przecież była ta promocja. Ja jestem odporny na promocje. Zdaję sobie sprawę z tego mojego dziwactwa. Nie mam zamiaru się z niego leczyć ale i nie mam zamiaru się czepiać.
Powiem więcej – po raz pierwszy od ładnych kilku lat spędziłem w Empiku kilka przyjemnych chwil w towarzystwie ludzi, którzy tam – pochlebiam sobie: jak ja – nie pasują. Jeśli w ten sposób dołączam do grona niepoprawnych, przesadnych komplemenciarzy trudno, niech i tak będzie.
Krzysztof Sokołowski.